Verte

Jak kreatywnie spędzić przerwę świąteczną i ferie zimowe

150 150 I Liceum Ogólnokształcące im. Leona Kruczkowskiego w Tychach

Jak kreatywnie spędzić przerwę świąteczną i ferie zimowe

Każdy z nas od miesięcy odlicza dni do Świąt Bożego Narodzenia i ferii. Czekamy na ten wspaniały, ciepły i niezwykły czas. Jednak szara rzeczywistość pokazuje, że nie spędzimy go z całą rodziną przy wigilijnym stole, ze znajomymi podczas imprezy sylwestrowej ani nie pojedziemy na żaden obóz zimowy przez panującą pandemię i obostrzenia. Więc co tak w zasadzie mamy robić, siedząc zamknięci w domach, gdy nie mamy zdalnych lekcji? W tym artykule znajdziesz kreatywne pomysły na spędzenie przerwy świątecznej oraz ferii zimowych!

Jednak na początku musisz zadbać o siebie i ograniczyć używanie telefonu, komputera i innych urządzeń mobilnych. Badania pokazują, iż siedzenie przed komputerem, np. na lekcjach zdalnych, bardzo osłabia nasze ciało, przeważnie kręgosłup. Jest to bardzo niezdrowe i może skończyć się źle dla twojego organizmu.

Ćwiczenia w domu

Jest to niezbędny a zarazem idealny sposób na „zabicie czasu”. Nie dość, że poprawisz swoją kondycję, to możesz jeszcze nauczyć się fenomenalnych rzeczy! Postaw sobie wyzwanie i dąż do zrobienia szpagatu, sześciopaku czy pięknej i zgrabnej sylwetki. Bardzo polecam, specjalnie w tym celu stworzone aplikacje: „TreningSzpagatu” lub „Flexibility”, by zrobić szpagat, „A6W Aerodynamiczna Szóstka Weidera” oraz „Ćwiczenia Spalające Tłuszcz”, by mieć idealny brzuch, nogi czy pośladki. Wszystkie te aplikacje znajdziesz w App Store lub Sklep Play. Jeżeli interesuję cię również odchudzenie twarzy lub pozbycie się podwójnego podbródka, to te aplikacje są dla ciebie!

Konkursy i rozdania na Instagramie

Jeżeli chcesz postawić na bardziej spokojny wypoczynek, to ciekawą alternatywą są rozdania na Instagramie, gdzie możesz wygrać wspaniałe nagrody, takie jak: najnowsze telefony (np. iPhone), tablety, smartwatche, kosmetyki, a nawet spotkania ze znanymi influenserami. Najczęstszym warunkiem udziału w rozdaniach jest zaobserwowanie i polubienie postów osób, które ma zaobserwowany profil z nagrodami. Po terminie końcowym wybierana jest osoba lub osoby, które były najbardziej aktywne. Polecane i sprawdzone profile z konkursami to: ewa_rozrzutna, mega rozdania, zaczarowanybox. Ten sposób jest dosyć czasochłonny, ale warto, bo można wygrać drogie rzeczy.

Znajdź nowe, ciekawe hobby

Każdy z nas ma jakieś hobby – śpiewanie, tańczenie, gotowanie, pływanie, granie czy inne. Ale gdyby znaleźć sobie coś nowego, dzięki czemu pobudzimy nasze szare komórki i zdobędziemy nowe kwalifikacje? Pomyśl, co zawsze bardzo chciałeś robić i dlaczego ci nie wyszło. Przecież teraz masz masę czasu. Wykorzystaj go!

Urozmaić sobie dania

Codziennie jesz śniadanie, obiad i kolację. Jesz, by żyć, lub żyjesz, by jeść, ale w każdym z tych przypadków jest tak samo – nudno. Teraz, gdy masz miesiąc wolnego czasu, weź się za siebie i urozmaić sobie spożywane jedzenie lub przekąski, by żyć przez ten miesiąc dosłownie jak król.

Zacznijmy od śniadania. Wprowadź sobie nową dietę lub jeśli nie chcesz wskakiwać na głęboką wodę – dodaj coś nowego, a zarazem zdrowego. Podczas tego posiłku musisz zjeść coś, co da ci energię na cały dzień, więc proponuję ci, np. jajko smażone z posiekaną cebulką, papryką, szczypiorkiem i innymi dodatkami, które sobie spersonalizujesz. Uwierz mi, że taki omlet z rana da ci masę energii.

Następnie coś do picia. Jeżeli lubisz aromatyczną kawę lub zimowe „kakałko”, to mam dla ciebie idealny sposób. Kup małe, kolorowe pianki (są dostępne w sklepie Tedi) oraz śmietanę kremówkę. Do naszego ciepłego napoju dodaj te składniki, a gwarantuję ci, że od razu się uśmiechniesz. W święta do zwykłej herbaty z imbirem, miodem i cytryną dodaj parę goździków. W taki oto sposób poczujesz świąteczny aromat.

Tak więc do każdego dania dodaj coś nowego, niestandardowego, co urozmaici twój wolny czas.

Poznaj okolicę

Teraz, w ten świąteczny czas, kiedy szybko robi się ciemno, nie masz siły na nic, a co za tym idzie, nie chce ci się wyjść na świeże powietrze. Czas to zmienić.

Zimowe wieczory są bardzo orzeźwiające, więc przynajmniej parę razy w tygodniu wyjdź na dwór. Możesz to połączyć ze spotkaniem ze znajomymi i długim spacerem (oczywiście, zachowaj dystans dwóch metrów), a gdy pada śnieg, znajdźcie górkę do zjeżdżania na sankach lub miejsce, gdzie urządzicie bitwę na śnieżki.

Podczas takich spacerów dostarczysz swojemu organizmowi dużą dawkę tlenu i będzie ci się lepiej spało.

Wieczory filmowe

Jeśli naprawdę zrobiłeś już wszystko, a nadal ci mało i akurat masz wolny wieczór, to nie trać czasu. Fascynujący serial lub film pozwolą ci się zrelaksować. Żeby takie oglądanie było bardziej rozwojowe, zmień język filmu na taki, którego chcesz się nauczyć i włącz polskie napisy. W taki sposób dostarczysz sobie garstkę wiedzy, którą na pewno w przyszłości wykorzystasz.

Julia Nowok

Bawi, wspiera, łączy ludzi

150 150 I Liceum Ogólnokształcące im. Leona Kruczkowskiego w Tychach

Bawi, wspiera, łączy ludzi

O świecie muzyki

 

„Wstępem słowa”

Muzyka zawsze była mi bliska i ciekawa. Uwielbiam się dzielić: faktami, przemyśleniami na jej temat czy odkrywać nowe zespoły, style. Myślę że „Verte” jest dobrym miejscem dla moich przemyśleń i spostrzeżeń.

 

Sex, drugs and rock and roll – czy piosenki rockowe zawsze są o miłości, pożądaniu albo narkotykach? O tytułach i przesłaniu numerów rockowych

 

Na początku winienem wspomnieć, że artykuł ten jest bardzo subiektywny i należy go traktować jak przemyślenia czy teorie, z którymi jak najbardziej można się nie zgadzać. Każdy przecież słucha tego, co lubi  – nie wszystko każdemu pasuje.

Oczywiście, przykłady piosenek opowiadających o różnych rodzajach miłości (niespełnionej, zmysłowej, czy nawet szczęśliwej), nienawiści, bogactwie można by wymieniać w nieskończoność. Nie tylko sam wokal jest składową utworu muzycznego – przesłanie i uczucia wyraża całokształt dzieła. Dodatkowo uczucia można doskonale wyrażać bez mówienia o nich, a interpretację zostawić odbiorcy. Mogę się posłużyć przykładem muzyki klasycznej – ostatnia część lata Vivaldiego, popularnie zwana „Storm”, mimo braku wokalu wyraża o wiele więcej uczyć niż wiele utworów ów tekst mających. Na przesłanie i wyrażenie uczyć utworu składa się tekst i wartość muzyczna. Wracając do piosenek o miłości – dobrymi przykładami piosenek o niespełnionej miłości, gdzie tekst i wartość muzyczna uzupełniają się, mogą być takie utwory jak „Bad penny” autorstwa Rorego Gallaghera czy cover „Jolene” w wykonaniu The White Stripes – moim zdaniem o wiele lepszy niż oryginał.

Oczywiście, śpiewa się nie tylko o miłości i bogactwie, ale także o wielu innych sprawach i wielu innych  uczuciach. Gdy piszę o muzyce z przesłaniem i uczuciami, na myśl przychodzą mi dwa albumy koncepcyjne.

Pierwszy z nich to wydany w 1973 roku przez legendarną grupę rockową Pink Floyd „Dark Side of the Moon”. Album opowiada o problemach człowieka od narodzin aż do śmierci. Zarówno poziom literacki, jak i muzyczny zachowane są na najwyższym poziomie. Album ten był tak dobry, że zarobił miliony bez promocji. A z piosenką „The  Great Gig In The Sky”, właśnie z tego albumu, wiąże się ciekawa historia. Głównym motywem piosenki jest wokaliza, a historia wiąże się z jej nagraniem. Wokalizę wykonuje Clare Torry, która nagrała ją na prośbę jednego z muzyków, w przerwie w między własnymi koncertami. Wyglądało to tak, że przyjechała do studia, w dwie-trzy godziny uwinęła się z nagraniem i pojechała – nie biorąc pieniędzy z góry. Po wydaniu płyty okazało się, że wokaliza (w tym Clare) zarobiła majątek. Dodatkowo na koncertach Clare musiały zastępować trzy chórzystki, aby dorównać jej skali głosu. Podsumowując tę historię – nagrana przy okazja wokaliza okazała się arcydziełem.

Drugi album to „Misplaced Childhood” – wydany w 1985 roku przez zespół Marillion. Album ten jest szczególnie bliski mnie i mojemu tacie – obaj „zakochaliśmy się” w nim, mając 15 lat. Album opowiada o dzieciństwie i jego wpływie na dorosłego człowieka. Jego słuchanie to czysta przyjemność. Zastosowano tutaj ciekawy zabieg, charakterystyczny dla albumów koncepcyjnych – koniec jednego utworu jest początkiem następnego. Dzięki tym płynnym przejściom słuchanie płyty jest bardzo przyjemne. Niesamowite jest to, że mimo „połączenia” kawałków każdy jest inny. Płyta jest bardzo wzniosła, zaczyna się smutno, a z czasem jest coraz weselsza. Kiedy jest mi smutno, album ten pomaga mi.

„Another brick In The Wall pt 1 – 3” – ta podzielona na trzy części piosenka skrywa w sobie pewnego rodzaju biografię wokalisty zespołu – Rogera Watersa. Część pierwsza opowiada o śmierci jego ojca – umarł on na wojnie (zaginął). Część druga (najbardziej znana piosenka Pink Floyd) – opowiada o tym, jak jego niszczy system. Fragment:  „We don’t need more educations” jasno pokazuje, że Watersowi nie było dobrze w szkole (widocznie nie każdy ma dobrze jak my) . Część trzecia – bohaterowi tej części wydaje się, że działa przeciwko systemowi, który go zniszczył. Główna myśl dzieła to „We are just bricks in the wall” – „Jesteśmy tylko cegłami w ścianie”. Piosenka z dość mocnym przesłaniem – jak je interpretować? Po wielokrotnym przesłuchaniu utworu myślę, że przenośnie można tłumaczyć w następujący sposób. Każdy z nas małym elementem układanki, z pozoru nieważnym, jednak kiedy zabraknie paru, czy choćby jednego kluczowego elementu – wszystko runie.

Kolejny przykład piosenki z ciekawą przenośnią – „When The Leeves Breaks”. Utwór napisany przez prekursorów hard rocka – Led Zeppelin. W utworze główną melodię tworzą swojego rodzaju niepokojące dźwięki i wyrazista  perkusja, efekt do tego potęguje wokal Roberta Planta. Mam wrażenie, że całokształt piosenki wyraża pewną frustrację. Tekst opowiada o człowieku, który w wyniku pęknięcia tamy nieoczekiwanie stracił wszystko. Czy autor tekstu chciał słuchaczom przekazać, że z dnia na dzień można zostać z niczym?

Jako następny przykład nasuwa mi się na myśl płyta Floydów „Wish You Were Here” opowiadająca najprawdopodobniej o Sidzie Barecie (byłym członku Pink Floyd). Nie ujmując nic tej płycie, myślę, że nie ma sensu rozwodzić się nad kolejnym przykładam.

Sztuka, a w tym muzyka, daje upust emocjom – jak widać, wiele utworów czy też albumów zawiera całe historie, przenośnie, niektóre nawet prawdy ogólne.

Linki do piosenek z artykułu:

– „Storm” ~ Antonio Vivaldi – https://youtu.be/NqAOGduIFbg

– „Bad penny” ~ Rory Gallagher – https://youtu.be/nlEfyMoR49M

– „Jolene” ~ The White Stripes – https://youtu.be/yXlULkwhgrc

– „Dark side of the moon” ~ Pink Floyd – https://www.youtube.com/watch?v=HW-lXjOyUWo&list=PL3PhWT10BW3Urh8ZXXpuU9h526ChwgWKy

– „Misplaced Childhood”~ Marillion – https://www.youtube.com/playlist?list=OLAK5uy_kOPmpOO8tymTmujcUeW2VaH281DQpHPkI

– „Another brick in the wall pt 1” ~ Pink Floyd – https://youtu.be/-cfJqYtmmqA

– „Another brick in the wall pt 2” ~ Pink Floyd – https://youtu.be/HrxX9TBj2zY– „Another brick in the wall pt 3” ~ Pink Floyd – https://youtu.be/c05aOG5p0P4

– „When the leeves Breaks” ~ Led Zeppelin – https://youtu.be/uwiTs60VoTM

– „Wish You Were Here” ~ Pink Floyd – https://www.youtube.com/playlist?list=OLAK5uy_mzowhqljIOba8BVGEmVkeaWeL2S_bO4bw

 

Święta – piękne chwile spędzone z najbliższymi, często przy przygrywającej w tle muzyce

 

Jako że wkrótce święta, parę słów na temat związanej z nimi muzyki. Muzyka „świąteczna” jest o tyle ciekawa, że w święta wręcz ją ubóstwiamy,  a poza tym okresem absolutnie nikt jej słucha.

Trochę ciekawych kawałków świątecznych, niekoniecznie kolęd:

– „Jingle Bells Rock” – Bobby Helms – 1957 rok. Ciekawa wariacja znanej melodii „Jingle Bells”, utrzymana w swingowym stylu lat 50. – https://youtu.be/Z0ajuTaHBtM

– „Last Christmas” – dobrze znana każdemu piosenka świąteczna napisana w 1984 roku przez duet „Wham!” – https://youtu.be/E8gmARGvPlI

– „Santa Claus Is Coming To Town” – piosenka opowiada o nadchodzących świętach i św. Mikołaju. Powstało wiele jej coverów, oryginalna melodia została napisana w 1932 roku przez Johna Fredricka i Haven Gillespie. Jeden z coverów (Frank Sinatra) znajdziecie pod linkiem – https://youtu.be/3wzAxkkzS78

– „Merry Christmas Everyone” – bożonarodzeniowa piosenka popowa wydana przez Shakin’ Stevensa w 1985 roku – https://youtu.be/N-PyWfVkjZc

– „Frosty The Snowman” – bardzo popularna piosenka świąteczna napisana w 1950 roku przez Waltera „Jacka” Rolinsa i Steve’a Nelsona. Wykorzystywana w wielu reklamach i kampaniach, nawet telewizyjnych.

Tutaj też nie oryginał (bardzo trudno, o ile w ogóle się da, znaleźć pierwsze nagranie) –             https://youtu.be/ScHyjZ9upRE

– „White Christmas” – pierwotnie wykonywana przez Binga Crosby’ego i Marthę Mears w filmie „Gospoda świąteczna” (1942 rok), aczkolwiek autorem piosenki jest Irving Berlin, który napisał ją rok wcześniej. Piosenka stała się tak popularna, że niemal każdy artysta wydający płytę/składankę świąteczną zamieszcza na niej „White Christmas” – https://youtu.be/w9QLn7gM-hY

– „Rocking Around Christmas Tree” – świąteczny rock&roll napisany przez Johnna Marksa i wykonany przez Brendę Lee w 1958. Od tego momentu coverowana przez wielu muzyków – https://youtu.be/is4NQkUN3AI

– „The Most Wonderful Time of the Year” – popowa piosenka napisana przez Edwarda Pola w 1963 roku, za jej pierwsze wykonanie i nagranie odpowiada Andy Williams. Piosenka ta znajdowała się na płycie razem z coverem „White Christmas” –  https://youtu.be/AN_R4pR1hck

Myślę, że również i wy – moi czytelnicy – poczuliście klimat świąt po przesłuchaniu tych paru utworów.

 

Odkrycia numeru – subiektywna lista tego, na czym warto zawiesić ucho 

 

– Laboratorium Pieśni – zespół wykonuje folkowe pieśni słowiańskie – pieśni te dają (przyjemniej mi) pewne uczucie siły/energii. Zespół cieszy się uznaniem w wielu słowiańskich krajach. Jedna z moich ulubionych pieśni „Sztoj pa moru” – https://youtu.be/04fEWQOwUD4

– Kraków Street Band – Rock&Roll połączony z folkiem, nawet bardziej z country. W przeciwieństwie do poprzedniego zespołu muzyka bardzo skoczna – grana na wielu instrumentach. Zespół odkryłem, będąc na „Pol’and’Rocku”. Niestety, zespół mało znany – myślę, że gdyby nie ten piękny festiwal, nie poznałbym ich. Proponuję utwór z płyty „Going Away” – „The Catch” – https://youtu.be/OpaWNVVo6O0

– The White Stripes – dość znany duet grający troszeczkę cięższą odmianę szeroko pojętego rocka. Moim zdaniem dość unikalny styl, duet tworzy głównie gitarzysta, zarazem wokalista – Jack White. „The Hardest Button to Button” z płyty „Elephant” – https://youtu.be/60sA6QZD1cM

 

Franciszek Kubala

 

Kung fu panda

150 150 I Liceum Ogólnokształcące im. Leona Kruczkowskiego w Tychach

Kung fu panda

Nie sądziłam, że dostanę kiedyś pozwolenie na napisanie artykułu o sobie do naszej szkolnej gazetki. Teraz dostałam wręcz taką propozycję i nie jestem pewna czy bardziej mnie to cieszy, czy stresuje.

Jak się człowiek z kimś poznaje i naprawdę chce dowiedzieć się czegoś o tej drugiej osobie, to na początku często padają pytania typu: Jakiej muzyki lubisz słuchać? Masz rodzeństwo? Co chcesz robić w przyszłości? Co lubisz robić w wolnym czasie?

Na to ostatnie pytanie mam przewidziane dwie odpowiedzi. „Lubię czytać”. „Ćwiczę kung fu”. Nie ma na to reguły, ale często rozmowa rozwija się bardziej entuzjastycznie po opcji z kung fu.

Jak długo ćwiczę? – Już od dziesięciu lat. Kiedy zaczęłam? – Jak miałam lat sześć i chodziłam do przedszkola. Moje początki były trudne, pierwszy trening spędziłam w większości uwieszona na szyi taty. Powiedziałam, że z tym krzyczącym trenerem to ja ćwiczyć nie będę i już na żaden trening nie idę! „No dobrze, jeszcze ten drugi (i ostatni!) raz przyjdę”. Po tym kolejnym treningu zostałam.

To umiesz się bić?! – Tu proszę sobie wyobrazić mojego rozmówcę zaciskającego pięści i uderzającego z jednoczesnym wydawaniem plaskająco-szeleszczących dźwięków, ewentualnie kopiącego. – Wiesz, na ulicy nikogo jeszcze nie zbiłam i nikt mnie nigdy (na szczęście) nie zaatakował, ale tak, idea jest taka, żebym potrafiła się obronić.

Jak ty ćwiczysz karate, to ja się ciebie boję! – Kung fu. (Poprzedzając kolejne pytanie). Tak, tak jak kung fu panda…

Jakiś czas temu myślałam o tym moich treningach i bardzo się cieszę, że ćwiczę. Były momenty, kiedy chciałam zrezygnować, ale jakoś z pomocą wytrwałam. Mogłabym w tym momencie rozwodzić się nad zaletami uprawiania sportu i wszystkimi benefitami, które możemy z tego wynieść, ale byłoby to suche i raczej mało przekonujące. Dlatego wolę poświęcić teraz kilka słów osobom, które poznałam na treningach.

Zauważyłam, że na dłużej na treningach zostają osoby… wyjątkowe. Nie wiem, jak to się dzieje, ale naprawdę są to osoby inteligentne, często świetnie się uczące i dodatkowo bardzo miłe. Chyba największe wrażenie robi na mnie mistrzyni Hania. Trener opowiada, że Hania na początku radziła sobie słabo… i nagle zrobiła ogromny postęp. Trener zapytał ją, jak to się stało, bo nic nie zapowiadało tego, że zacznie ona osiągać tak szybko duże sukcesy. Hania wstawała codziennie rano i przed szkołą ćwiczyła to, co później na treningach. I efekty przyszły. Najbardziej zadziwia mnie, że taka mała dziewczynka miała tyle silnej woli, żeby włożyć tak strasznie dużo wysiłku w ćwiczenia. Ludzie często nie dają rady tego zrobić. Ta Hania, która była nie do pokonania w swoich konkurencjach na zawodach, która jest świetną mistrzynią kung fu, już nie jest mała. Już nie jest mała i właśnie pisze doktorat z matematyki.

Tego typu osoby zostają. I chociaż nie wszyscy piszą doktorat, wszyscy szukają i kształtują w sobie cechy, które pozwalają później osiągać cele. Uczą się też, jak przegrywać oraz co paradoksalnie według mnie jest jeszcze ważniejsze, jak wygrywać. Z szacunkiem dla przeciwnika.

Anna Waszyńska

Klonowanie organizmów

150 150 I Liceum Ogólnokształcące im. Leona Kruczkowskiego w Tychach

Klonowanie organizmów

W wielu filmach czy książkach futurystycznych, w których technologia jest na bardzo wysokim poziomie, pojawia się motyw klonowania przedmiotów, zwierząt, ludzi, organów. Czy jest to w ogóle możliwe, czy to tylko wymysł wizjonerów?

Z punktu widzenia biologii klonowanie to tworzenie identycznych lub prawie identycznych kopii danego organizmu. Naturalnymi klonami są np. kolonie bakterii i organizmów jednokomórkowych, sadzonki roślin lub bliźnięta. Najbardziej powszechną metodą klonowania sztucznego jest transplantacja jądra komórkowego, czyli zastąpienie jądra komórki jajowej jednego osobnika jądrem komórki somatycznej drugiego. Po takim przeszczepie komórkę poddaje się szokowi elektrycznemu, żeby zaczęła się dzielić. Wszystko odbywa się poza organizmem, więc zarodek musi zostać wszczepiony do macicy matki zastępczej.

Pierwsze próby klonowana zwierząt były podejmowane na przełomie XIX i XX w. Polegały one na dzieleniu zarodka składającego się z 2-8 komórek. Niestety, uzyskane w ten sposób zarodki bliźniacze wykazywały dużą śmiertelność. W 1928 roku Hans Spemann zaproponował zastąpienie jądra komórki jajowej jądrem innej komórki i wyhodowanie z takiego jaja zarodka. Po wielu próbach i eksperymentach w 1996 r. udało się sklonować pierwszego ssaka z komórki pobranej od dorosłego osobnika – owcę Dolly. Następnie już z powodzeniem klonowano także inne zwierzęta.

Klonowanie daje szansę na przywrócenie gatunków, które wymarły dawno temu, pod warunkiem, że zostało zachowane ich DNA. Udało się to w przypadku jednego z podgatunków koziorożca pirenejskiego bucardo. Matkami zastępczymi zostały kozy. Zarodki wszczepiono 208 kozom, z czego u 7 rozwinęła się ciąża, ale tylko jedna urodziła jagnię bucardo. Nowo narodzone zwierzę zmarło krótko po narodzinach z powodu defektu płuc. Klonowanie daje także szansę na utrzymanie gatunków zagrożonych wyginięciem lub takich, które rozmnażają się bardzo wolno. Dzięki temu udało się zrekonstruować stado liczące kilkanaście sztuk. Odtworzono również gatunek nubijskiego kota pustynnego, a otrzymane osobniki są zdolne do rozrodu. Problemem jest pobranie komórki jajowej, ponieważ niektóre zwierzęta trzeba do tego uśpić, a to może skończyć dla nich tragicznie. Jednakże takie rozwiązanie grozi wystąpieniem jednolitości genetycznej. Klony mają też tendencję do nadmiernego rozrostu, otyłości, uszkodzeń wątroby i układu immunologicznego. Również ich żywotność jest znacznie mniejsza.

Dodatkowo jest to nadzieja dla bezpłodnych par. W przypadku, gdy niepłodny jest mężczyzna, kobietę przygotowuje się hormonalnie na przyjęcie kilku komórek jajowych. Następnie metodą in vitro wszczepia się jądra z męskich komórek somatycznych do jajeczek i takie podaje się partnerce. Jeśli problem dotyczy obojga, potrzebna jest dawczyni żeńskich komórek rozrodczych. Zapładnia się je jądrem komórki somatycznej jednego z rodziców. Metody te są kosztowne, mogą też wpływać negatywnie na stan psychiczny i fizyczny, ponieważ terapia hormonalna wpływa na całe ciało kobiety. Najczęściej zdarza się, że sztuczne zapłodnienie trzeba przeprowadzać kilkukrotnie, bo zarodki są odrzucane lub obumierają.

Pod względem technicznym klonowanie terapeutyczne jest bardzo zbliżone do klonowania reprodukcyjnego, przynajmniej w początkowej fazie. Tak jak w poprzednim przypadku do komórki jajowej bez materiału genetycznego wprowadza się jądro komórki somatycznej pacjenta i hoduje się taką zygotę przez dwa tygodnie. Po tym czasie otrzymujemy komórki macierzyste, które mogą zastąpić każdy rodzaj komórek. Dzięki temu medycyna ma możliwość rozwoju i leczenia skomplikowanych chorób, które dotychczas były pod wielkim znakiem zapytania. Wystarczy pomyśleć o sztucznie wyhodowanych organach. Nie trzeba by się martwić, że przeszczep zostanie odrzucony, bo przecież posiadałby dokładnie ten sam materiał genetyczny co biorca. Na razie wszystko jest w fazie badań, ale taka możliwość przyniosłaby wiele korzyści. Chorzy czekają na organy przez wiele lat, listy oczekujących też są długie i duża część pacjentów nie dożywa do swojej operacji.

Pomimo obiecujących wyników badan cały czas trwa spór o klonowanie, w szczególności ludzi, czyli m.in. przez sztuczne zapłodnienie. Największym przeciwnikiem tej metody jest Kościół katolicki, który uważa, że możliwość decydowania o ludzkim życiu na poziomie embrionalnym będzie przyczyną bólu, cierpienia i śmierci. Z kolei dla naukowców jest to niewykorzystany potencjał, który mógłby wiele zmienić. Szansa na szczęście bezpłodnych par jest na wyciągnięcie ręki. Obie strony zgadzają się jednak co do klonowania osób zmarłych – że jest to po prostu nieetyczne. Taka osoba może i wyglądałaby tak samo (oczywiście po czasie, bo musiałaby zostać sklonowana od zarodka), ale psychika i osobowość na pewno znacznie by się różniły.

Niechęć Kościoła powoduje również fakt, że po pewnym czasie zarodki, które nie zostaną wykorzystane, będą poddane utylizacji, a według dogmatów dwie połączone komórki rozrodcze to już człowiek. Firmy farmaceutyczne również są przeciwne klonowaniu, bo wtedy niektóre leki np. takie, które podaje się po przeszczepie, przestałyby być potrzebne, a to prowadziłoby do zmniejszenia ich zarobków.

Trudno ocenić, czy klonowanie organizmów jest dobre czy złe, nie ma jednej dobrej odpowiedzi. Sama dziedzina i w ogóle taka możliwość jest bardzo obiecująca, a to z kolei daje szansę wielu ludziom. Trzeba się zastanowić, czy sztuczne przedłużanie życia i ingerencja w naturę jest normalnym skutkiem rozwoju czy jednak już przesadą. W końcu chodzi o ludzkie życie. Spór na ten temat na pewno nadal pozostanie. Uważam, że każdy sam powinien wyrobić sobie zdanie na ten temat, powołując się na własne normy moralne i etyczne, ale technika i medycyna cały czas się rozwijają, więc skłaniam się do tego, że klonowanie jest naszą przyszłością.

 

Magdalena Witych

 

Źródła:

https://www.reo.pl/weronika-kostrzanowska-klonowanie-moralnie-nieoswojone/

http://www.e-biotechnologia.pl/Artykuly/klonowanie

https://epodreczniki.pl/a/klonowanie-ssakow/D1DJ7pvRf

http://www.kopernik.org.pl/projekty-specjalne/archiwum-projektow/projekt-genesis/krotka-historia-klonowania/

http://www.kopernik.org.pl/projekty-specjalne/archiwum-projektow/projekt-genesis/czy-mozna-klonowac-ludzi/

 

Recenzja

150 150 I Liceum Ogólnokształcące im. Leona Kruczkowskiego w Tychach

Recenzja

Klaus

 

Piętnastego listopada 2019 roku na Netflixie został udostępniony film pod tytułem: „Klaus”. Jest to hiszpańska bajka w reżyserii Sergia Pablosa. Wśród tylu filmów ze świątecznym klimatem i świąteczną magią zdecydowałam się na recenzję właśnie tego. Jeśli narodziło się teraz u Ciebie pytanie „dlaczego?” to dobrze, taki był mój zamiar. Szczerze przyznaję, że jest to jedna z najcudowniejszych bajek, jakie miałam okazję oglądać (a trochę ich było) i zasługuje na jak największy rozgłos.

Jako fanka filmów świątecznych muszę przyznać, że to majstersztyk. Kiedy zaczęłam go oglądać, dwa razy sprawdzałam, czy to na pewno film świąteczny. Historia zaczyna się od leniwego Jaspera, który jest czarną owcą wśród kadetów Królewskiej Akademii Pocztowej. Niestety, jest on również synem dyrektora. Młody mężczyzna nie przywiązuje uwagi do swojej przyszłości, jedyne, czym się zajmuje, to leżenie i wydawanie pieniędzy swojego ojca. Lecz nic, co dobre, nie trwa wiecznie, więc zmęczony postepowaniem syna ojciec postanawia wysłać go do Smeerensburga – miejsca, gdzie nie ma luksusów, a jedynie szarość, brud i smutek. Mieszkańcy natomiast są podzieleni na dwa rody – Krumów i Ellingboe’ów, które nienawidzą się od zarania dziejów. Ich mottem są wzajemne przeszkadzanie sobie, kłótnie i wyzwiska. Przekazywana z pokolenia na pokolenie nienawiść nigdy nie maleje.

Problemem Jaspera jest nie tylko atmosfera panująca w miasteczku, jego głównym utrapieniem jest ultimatum postawione przez ojca – jeśli przez jego placówkę poczty w ciągu jednego roku nie przejdzie sześć tysięcy listów, mężczyzna zostanie wydziedziczony i odcięty od jakichkolwiek środków do życia. Załamany Jasper nie ma w nikim wsparcia, ludzie myślą tylko o kłótniach. Pewnego dnia Jasper natyka się na siwobrodego, potężnego drwala i gdy myśli, że to już jego koniec, zaczyna się coś, czego nigdy by się nie spodziewał.

W filmie brak miejsca na tandetną „przemianę” któregoś z bohaterów. Tu każdy z osobna na nowo odkrywa siebie i wychodzi ze swojej strefy komfortu. Główny bohater nie jest typowym kulturalnym mężczyzną, tak samo jak jego wspólnik. Dużym plusem jest również oryginalność postaci, nie znalazłam żadnej „nijakiej” osoby.

Tak, ja też przez dłuższy czas zastanawiałam się, gdzie te święta i choć zaczynało się niepozornie, to „Klaus” jest, moim zdaniem, jedną z najpiękniejszych legend o świętym Mikołaju. Każdy detal w tej opowieści został dopracowany, nie zabrakło magicznych sań, ciasteczek z mlekiem, przeciskania się przez kominy, reniferów i pomocników Mikołaja. W ogóle nie podejrzewałam, że tak prosta historia może wywołać we mnie takie emocje. Płakałam i śmiałam się. Jestem pod wrażeniem pomysłu, scenariusza i wykonania. Śmiało mogę polecić do obejrzenia w Święta, jest to dość miła odmiana od Kevina.

Kinga Krzemińska

 

Przysłowia angielskie

150 150 I Liceum Ogólnokształcące im. Leona Kruczkowskiego w Tychach

Przysłowia angielskie

If a goat hadn’t been jumping…
Czyli przysłowia angielskie

 

Chyba wszyscy zgodnie przytakną, gdy napiszę, że przysłowia są ważnym elementem naszej kultury. Niczym językowy scyzoryk są zgrabne i poręczne a w dodatku pięknie urozmaicają codzienne rozmowy, bo na każde zarozumiałe „Gdyby kózka nie skakała…” można odpowiedzieć „Lepiej spróbować niż potem żałować”.

Jak pod tym względem wygląda język angielski? Dosyć podobnie. Nasi przyjaciele z Albionu najwidoczniej również czuli potrzebę zachowania ludowej mądrości dla przyszłych pokoleń, bo tego, co nazywają proverbs jest w ich języku całkiem sporo. Niestety,  piszę skromny artykuł a nie słownik, dlatego musiałam ograniczyć się tylko do kilku przykładów.

 

Na początek intensywne emocje: Hell has no fury like a woman scorned, czyli w wolnym tłumaczeniu „Piekło nie ma w sobie takiej furii jak wzgardzona kobieta”.  Ten przypadek nie wymaga dłuższego tłumaczenia, zresztą chyba każdy intuicyjnie rozumie, że kobieta odrzucona przez wybranka może wydawać się… Wytrącona z równowagi. Pierwsze użycie tego powiedzenia w literaturze przypisuje się angielskiemu dramaturgowi Williamowi Congreve’mu, który wykorzystał je w swojej sztuce The Mourning Bride („Panna młoda w żałobie”) w 1697 roku.

 

Dla kontrastu kolejny proverb jest stosunkowo nowy i chociaż podobno nawiązuje do amerykańskich gangsterów z lat 20., to „Concrete overcoat” („Betonowe palto”) najprawdopodobniej wykształciło się w okolicach  roku 1945. Gary Martin, twórca jednej z największych stron internetowych poświęconych przysłowiom angielskim, tak wyjaśnia znaczenie Concrete overcoat: „Nawiązuje to do ukrywania [przez gangsterów] ciał pod betonowymi budynkami lub drogami aby utrudnić ich odkrycie”[1]. Wskazuje również, że podobne znaczenie oraz genezę ma zwrot „Chicago overcoat” – „Palto z Chicago” (miasto to znane było zarówno z rozwiniętej przestępczości zorganizowanej w latach 20. jak i produkcji płaszczy).

 

Z kolei powiedzenie He who pays the piper calls the tune, czyli „Ten, kto opłaca muzyka[2] wybiera ton” pochodzi z XVII wieku i niektórzy wiążą je z ukazaniem się wtedy angielskiego tłumaczenia „Szczurołapa z Hameln”. Bardziej prawdopodobne jednak, że powstało ono bez związku z utworem i odnosi się po prostu do ulicznych grajków. Po polsku powiedzielibyśmy „Kto ma pieniądze, ten ma władzę” i w połączeniu z bajką o Szczurołapie to przysłowie tworzy bardzo ponury obraz natury ludzkiej…

 

Również o niedobrych ludziach mówi kolejny zwrot: Hold with the hare and run with the hounds – Trzymać z zającem i biec z psami, czasem występujący ze słowami „nie możesz” na początku. Wywodzi się z czasów, gdy polowania na zające były w Anglii bardzo popularne – występuje w tekście już w XVI wieku, gdy John Heywoods optymistycznie notuje w swoim słowniku, że nie ma takich drani na angielskiej ziemi, którzy trzymaliby z zającem i biegli z psami.

 

Niezwykłą karierę zrobiło amerykańskie przysłowie z lat 20. ubiegłego wieku: the Cat’s pyjamas, czyli kocia piżama. Znaczy ono mniej więcej tyle, co „coś wspaniałego” i ma w sobie zadziwiająco dużo sensu: słowo cat w amerykańskim slangu oznacza modną kobietę. Zwrot szybko rozprzestrzenił się w świecie języka angielskiego i już w 1923 roku można znaleźć go w brytyjskich gazetach. Musiał naprawdę się spodobać, bo nazywano tak piosenkę, taniec i – czego można było się spodziewać – nocną bieliznę obszytą futerkiem.

 

I na koniec coś o… Końcach. It ain’t over till the fat lady sings – To nie koniec dopóki   gruba pani nie zaśpiewa, co oznacza mniej więcej tyle, że do samego końca coś się może zmienić. W poszukiwaniach źródeł tego powiedzenia pojawiają się dwa tropy. Pierwszy sugeruje, że może chodzić o długą operę, w której ostatnią arię śpiewa niezbyt szczupła kobieta –  na padające podczas spektaklu pytania „Kiedy się skończy?” odpowiedź brzmiałaby „Kiedy zaśpiewa gruba pani”. O jakie dzieło mogłoby chodzić, ciężko dociec. Drugim tropem okazują się amerykańscy komentatorzy sportowi: Yogi Berra oraz Ralph Carpenter. Pan Berra zapisał się w historii błyskotliwymi stwierdzeniami w rodzaju „Przyszłość nie jest tym, czym była” czy „Możesz wiele zobaczyć, patrząc”. Był całkiem blisko naszego przysłowia mówiąc „Gra się nie kończy dopóki się nie skończy”, ale Carpenter jest bardziej prawdopodobny: w audycji z 1976 roku miał powiedzieć „The opera ain’t over till the fat lady sings”.

 

Tych kilka powiedzeń to tylko wierzchołek góry lodowej, dlatego zachęcam do samodzielnego poszukiwania językowych perełek, nie tylko w językach obcych. Na koniec coś z przypadkowo napotkanego dzieła „Przysłowia, przypowieści i ciekawsze zwroty językowe ludu polskiego na Śląsku, w księstwie Cieszyńskiém” z roku 1885, autorstwa doktora Andrzeja Cinciały:

Drzystu chlastu, aż ku miastu,

czyli „Próżna gadanina”. I zdaje się, że w tym miejscu skończyła śpiewać gruba pani…

 

[1]Cytat za:  https://www.phrases.org.uk/meanings/concrete-overcoat.html, tłumaczenie własne

[2]Piper oznacza dudziarza, kobziarza i człowieka grającego na fujarce

Marta Staniczek

CO SŁYCHAĆ W KRUCZKU?

150 150 I Liceum Ogólnokształcące im. Leona Kruczkowskiego w Tychach

CO SŁYCHAĆ W KRUCZKU?

 

Na matematyce:

Prof. G. Bartosz: – Zniszczę was tym działaniem.

Uczennica: – Przepraszam pana, mógłby pan większe cyfry napisać, bo nie widzę.

Prof. Bartosz: – Jasne, zniszczę was z większą siłą.

 

Na geografii:

Uczeń: – Bonjour (bardzo mocny akcent)

Prof. Wrzos-Stefan: – Dzień dobry, poproszę do zadania.

 

Na matematyce

Prof. Bartosz: – Ile to jest 1+1?

Klasa: (cisza)

Uczeń niepewnie: – Dwa?

Prof. Bartosz: – No tak.

Reszta klasy: – Myśleliśmy, że to jest jakaś pułapka.

 

Na biologii:

Uczeń: – Proszę Pani, czy Pani się zepsuł mikrofon? Bo coś strasznie buczy.

Prof. A. Gniewek: – A nie, spokojnie, to tylko mój pies chrapie obok.

 

Na matematyce:

Prof. M. Goraus: – Piotruś, co ty z tą krówką robisz?

 

Na edb:

Prof. M. Nycz:  – Żywy ratownik to żywy ratownik.

 

Uczeń na religii podaje intencję do modlitwy: – Żeby rząd polski zmądrzał.

Ks. Łazarski: – No, nie oczekujmy cudów.

 

Na historii:

Patrycja B.: – Ooo „plebs”, moje ulubione słowo.

 

Na edb: 

Prof. M. Nycz: – No, co to są urazy głowy?

Patrycja B.: – No, proszę pana, jak się ktoś uderzy w głowę, to dostanie urazu głowy.

 

Na edb:

Aby zademonstrować nam RKO na dziecku, prof. Marcin Nycz rozpoczął resuscytację na… pluszowej foce.

 

Na fizyce:

Prof. J. Jończyk: – Wszystko jasne?

Julia Ł.: – No jasne jak brak słońca.

Prof. Jończyk: – No weź Julia, nie dobijaj mnie, staram się przecież.

 

 Zebrały klasy Id1 i 1e

BETLYJKA W PUPYNSZTUBIE

150 150 I Liceum Ogólnokształcące im. Leona Kruczkowskiego w Tychach

BETLYJKA W PUPYNSZTUBIE

Co ta Wilijo mo w siebie, iże kożdy, stary i młody, cołki rok na nia ceko? Bo to ani brzucha miynsym i wusztym(kiełbasą) niy pomaścisz, nawet tortynsztikow (ciastek z kremem) niy bydzie. Wszystko płone (postne, jałowe) i kożdy rok to samo. Jo niy wiym, może to sprawio cud narodzynio maluśkiego Jezuska?

Przed Wilijom było moc roboty. Ryby kupowało się żywe pora dni noprzód i pływały w łocynkowany wannie, kero stało na przedgorzu (półpiętrze przed strychem). Było z tym wielgo utropa, bo co kwila ftoś musioł iś zoboczyć, eli jeszce pływajom. Jak sie kero kipła na bok, to sie jom wkładało pod blank zimno woda, a kej to niy pomogło, trza było skrocić jeji mynka. Brało sie tucek, coby jom łoguszyć, a potym urzinało łeb, na kerym warzyło sie rybno zupa.

Ale karpy miały jeszce dwie ważne rzecy – szupy (łuski) i blaze (pęcherze). Szupy sie zeszkrobowało, myło, suszyło i wkłodało do bajtlika (portfela), kaj były przez cołki rok, coby w niym nigdy piniyndzy niy brakowało. Jak łojciec sprawioł karpa, dowoł pozor, coby niy przeżgać (przekłuć) blaze. Potym sie jom kładło do bratruły (pikarnika) i kej wyschła, jak sie na nia nadepło, szczylała keby srogo (wielka) placpatrona (kapiszon). Nojlepi było robić to na dworze, bo na delowce (podłodze) zawdy łostował flek skuli kerego było potym larmo. Ryby sie piykło na maśle i warzyło w grincojgu (jarzynach), coby je potym dać do galertu.

Na stole dawało sie zawdy to samo. Nojprzod kładło sie bioły tisztuch (obrus), krziż, świycki, sól, konsek chleba, piniondze – papiorzane i klepoki. Potym trza było porzykać, przełomać sie łopłatkym i pożycyć se nawzajym. Wszyscy siodali i niy mogli wstować, aże sie na koniec niy porzykało. Wstować mogła ino gospodyni, kero stawiała na stole mocka (zupa z piernika, z rodzynkami i migdałami), siemiyniotka, zupa rybno, grzibowo, karpa, kapusta z grzybami i grochym, kartofle, kompot z suszek, pierogi z kapustą i grzybami, harynki w cebulowyj zołzie (śledzie w sosie z cebuli).

Najlepszy maszkyt w Godne Świynta to były makowki, potym pierniki, łorfzechy i bombony, kere wisiały na kristbaumie. Po wiecerzy trza było poschroniać (posprzątać) ze stoła i dać nowy tisztuch, bo tyn, na kerym sie jadło, zawdy ftoś poblibloł. A potym śpiywało sie kolyndy. U nas w doma po polsku. Potym z bratym zawdy cichtowali na Dzieciontko, kero przynosiło gyszynki.

W doma stała tyż betlyjka, kere figurki gynał (dokładnie) posowały do moji pupynsztuby (domku dla lalek), toch se je tam ukłodała. Ale niy podobało sie to moji starce i durch (ciągle) Świynto Familio musiała sie przekludać (przeprowadzać) z pupynsztuby do betlyjki. Z uciechom chodziło sie tyż na pastyrka. A jak sie prziszło nazod, to szło (można było) już cosik pomaszkycić. W piyrsze świynto niy było gości i niy wypodało nikaj sie smykać, dopiero w druge chodziyło sie na byzych (w gościnę). A jak minyły świynta, po piernikach, makówkach i bombonach niy było już śladu, łostoł ino goły gojik.

Na te Świenta kiedy Pon Buczek sie narodził

życza: coby choróbska sie Wos nie trzimały,

byście sie do sia uśmiechali,

bajtlom dużo gyszynków od Dzieciontka,

Życza tyż coby śnieguloka szło ulepić

i na szlynzuchach możno było pokiełzać.

i przajcie sie wzajymnie.

Julia Kinder

ADAŚ IDZIE NA STUDIA

150 150 I Liceum Ogólnokształcące im. Leona Kruczkowskiego w Tychach

ADAŚ IDZIE NA STUDIA

 

Mój brat był mądry i nie podlegało to dyskusji.

A jednym z najzabawniejszych następstw tej jego mądrości było to, że wszyscy święcie wierzyli, że poradzi sobie z dowolną dziedziną nauki, techniki i w ogóle – wszystkiego. Każdy życzliwy krewny, który posiadał jakiś szczególnie hołubiony kierunek, co i rusz tłumaczył biednemu Adasiowi, jaki to by nie był z niego informatyk, prawnik czy dentysta.

Wśród tych Życzliwych prym bez wątpienia wiódł Dziadzio, ale trzeba przyznać, że był też najłaskawszym z nich. O ile ciocia Gosia niezawodnie dostałaby spazmów, gdyby jej siostrzeniec poszedł, owszem, na prawo, ale na prokuratora, o tyle Dziadek rozkładał przed Adamem cały wachlarz kierunków – byle na politechnice. Z dziecięcą ufnością przyglądał się kolejnym (konsekwentnie humanistycznym) zainteresowaniom Adasia, z całego serca wierząc, że są to tylko romanse, przelotne zauroczenia. No a fizyka przecież poczeka…

Wiadomość, że wnuk wybiera się na uniwersytet, Dziadek zniósł mężnie. Nie dał się wytrącić z równowagi, wprost przeciwnie – gestem wielkopańskiej łaskawości uznał, że medycyna to owszem, bardzo przyzwoita droga, a i zarobić można niemało.

Nadal nie wiem, czy była to wrodzona dzielność, czy tylko straceńcza odwaga, ale coś w końcu pozwoliło Adasiowi zebrać siły i dokładnie wyjaśnić głowie rodu, że całkiem poważnie i z własnej woli zapisał się na sinologię.

Tym razem cios był potężny. Dziadek zaczął się martwić, i kiedyś nawet zastanawiałam się razem z Maliną, czy wątpi on w karierę braciszka, czy może w jego zdrowie psychiczne. Najpierw tłumaczył, cierpliwie i wyrozumiale, że żadnych praktycznych umiejętności, że tłumacze są na wymarciu, bo przecież elektronika (ach! gdyby tak był inżynierem!) i wreszcie – że przecież nie utrzyma za to rodziny, ale gdy na ten koronny argument Malina całkiem niewinnie zauważyła, że Adaś nie ma nawet dziewczyny – więc zajmijmy się podstawowym problemem! – Dziadek zmuszony był zmienić taktykę.

Przyznam szczerze, że nie spodziewałam się po nim takich zmyślnych, a nawet, można powiedzieć, chytrych konceptów. A zaczęło się całkiem niewinnie! Z tego, co pamiętam – od pralki.

W rodzinie, w której od pokoleń wierzy się we wszechstronność wykształcenia, pomoc potrzebującym i niezawodność srebrnej taśmy, pierwszym (bezwarunkowym) odruchem w przypadku dowolnej awarii jest telefon do syna, wujka albo teścia. Tak było również wtedy, gdy Adaś pakował się przed wyjazdem.

– Dziadek prosi, żebyś zajrzał do niego na chwilkę – powiedziała mama, odkładając słuchawkę – Pralka mu się zepsuła.

Braciszek podniósł głowę znad sterty skarpetek, których nijak nie dało się dobrać w pary.

– A w czym ja mam pomóc? – zapytał nieco rozkojarzonym głosem, ale pytanie pozostało bez odpowiedzi.

Tak czy inaczej, pojechał. Pojechał, wrócił i nikt go o nic nie pytał, bo zbliżająca się odyseja przyszłego studenta pochłaniała uwagę znacznie bardziej niż jakaś śmieszna pralka.

Kolejny etap tego, co później okazało się szatańskim zamysłem Dziadka, nastąpił tydzień później – kiedy Adaś przyjechał na weekend po nowe słoiki. Jeszcze w autobusie dostał SMS-a: „Przyjdź jak będziesz miał chwilę”. Tak się złożyło, że w tym samym czasie załatwiałam z Dziadkiem jakieś moje sprawy, miałam więc okazję podziwiać rzekomego Złotą Rączkę w akcji. Było to zaiste wyborne widowisko, chociaż wystawiało siostrzane poważanie na próbę – mój brat, ten heros samokształcenia, ta umysłowa potęga i chodzący rozpuszczalnik nauczycielskich serc – więc on właśnie stał jak ten ciołek ze śrubokrętem w ręku i miał taką minę, jakby zaraz miał pytać go o sens życia.

Wtedy właśnie dotarło do mnie, że coś jest nie tak. Może i mój dziadek ma już swoje lata, może bywa naiwny i trochę dziecinny, ale żeby tego draba o sokratejskim wyrazie twarzy zatrudniać do rozkręcania lodówki potrzebne są o wiele gorsze skrzywienia. Wszystko zaczęło się powoli wyjaśniać, kiedy Dziadek zabrał się do dzieła. Z wprawą i doświadczeniem człowieka odpowiedzialnego za trzy czwarte wiedzy matematycznej wszystkich swoich wnuczek Dziadzio zaczął odkręcać kolejne wnętrzności lodówki, przy każdej podając jej wszystkie trzy potoczne nazwy (oraz jedną gwarową), funkcję i przeznaczenie w całym układzie. A Adaś, jak to Adaś, stał z boku, kiwał głową i – jeśli dobrze znam mojego brata – zapamiętywał wszystko, co do przecinka.

Na tej szalonej zabawie zeszło im parę godzin, ale kiedy skończyły się i kruche ciasteczka, którymi sprytny Dziadek kupił moją przychylność, i lodówkowe bebechy, postanowiłam zakończyć to posiedzenie.

– To co się właściwie zepsuło?

Głowa rodu spojrzała na mnie, jakbym właśnie wbiła mu sztylet w plecy, a ja już wiedziałam, na czym polega ten szatański plan.

Żeby nie pogarszać moich stosunków z Dziadziem, więcej nie wtrącałam się do przypadkowych „napraw”, w które angażowano mojego brata. Poprzestałam na obserwacji i rozważaniach nad szansą powodzenia dziadkowej strategii.

O tym ostatnim przekonałam się jakiś czas później, kiedy podczas rodzinnego przyjęcia ekspres do kawy zabuczał, zaterkotał i w końcu zaczął mrugać wszystkimi oczętami naraz. Natychmiast zebrało się kolegium w postaci dwóch wujków, taty, dziadka i kuzyna Mietka, który co prawda na niczym się nie zna, ale ogląda dużo filmów. Rozpoczęła się dyskusja, której celem było ustalenie, jakiż to organ wewnętrzny naszego ekspresu nie radzi sobie z podwójnym latte dla cioci Gosi oraz wymyślenie, jak należałoby go naprawić.

Podejrzewam, że rodzimi politycy na widok tej wymiany zdań odwróciliby się z niesmakiem, ale na szczęście Adaś przybył na ratunek jeszcze zanim doszło do rękoczynów.

– O, to nic takiego. Pewnie przewody wentylatorka zahaczyły o obudowę układu elektronicznego – rzucił najbardziej nonszalanckim tonem, jakby w ogóle nie zauważał tej apoteozy zachwytu na twarzy Dziadka – Wystarczy zdjąć boczną ściankę i przesunąć ten czerwony kabelek…

Kiedy braciszek oddalił się z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku, jak spod ziemi wyrósł przed nim kuzyn Mietek.

– E, a ty skąd to wiesz? – zapytał z wyrazem nabożnego podziwu na okrągłej twarzy.

Adaś ponad jego ramieniem rzucił mi spojrzenie pełne najczystszej satysfakcji.

– W firmie mieliśmy tak samo. Pan Wang mi o tym opowiadał, kiedy skończyliśmy omawiać moje tłumaczenie umowy…

Marta Staniczek

 

Mocno stronnicza recenzja

150 150 I Liceum Ogólnokształcące im. Leona Kruczkowskiego w Tychach

Mocno stronnicza recenzja

The Elder Scrolls IV: Oblivion

 

Kilka miesięcy temu myślałam jeszcze, że „The Elder Scrolls” nie ma w sobie niczego, co mogłoby mnie tak wciągnąć jak seria „Fallout”. Teraz mogę stwierdzić: myliłam się wybitnie. Tylko dlaczego? Skąd taka zmiana mojej opinii na temat całej serii? Czyżbym wydoroślała i nauczyła się doceniać piękno „Pradawnych Zwojów” jako całości? To pewnie też, ale głównie przyczyniła się do tego czwarta odsłona TES – czyli recenzowany tutaj „Oblivion”. Wspomnę jeszcze tylko, że jako produkcja sprzed kilku lat (bo z 2006, jeśli się nie mylę) gra  jest zaskakująco tania jak na ponad 140 godzin rozgrywki.

Może zacznijmy od omawiania wad, żebym już mieć to z głowy. Najbardziej wyraźnym problemem z Oblivionem jest jego przestarzała już grafika. O ile krajobrazy, kwiaty, budynki i cała kolorystyka są przyjemne dla oczu, to twarze postaci stają się problemem. Cytując użytkownika whathozier z Tumblr, „wyglądają jak pakowany próżniowo Ted Cruz z nałożonymi różnymi filtrami ze Snapchata”. Co prawda, człowiek po jakimś czasie uczy się te szpetne pyski kochać, ale początkowy szok nadal pozostaje. Kolejna rzecz to… cóż, nie jestem pewna, czy mogę to naprawdę nazwać „wadą”, bo mimo wszystko dodaje czaru całej tej produkcji. Otóż Oblivion ma 10 aktorów głosowych do wszystkich postaci poza trzema. Problem jest taki, że tak mała liczba głosów, powoduje pewne… ciekawe sytuacje. W jednej chwili jakaś postać każe ci coś ukraść, a chwilę później ten sam głos próbuje cię wsadzić do cesarskiego więzienia za kradzież tej właśnie rzeczy. Trochę to chyba zaburza klimat.

Ach, teraz jak już odklepałam omawianie wad… pora na zalety. Zacznijmy od najważniejszego, czyli od fabuły. Poza historią główną, opowiadającą o wielkim kryzysie Otchłani, mamy wiele pobocznych opowieści. I wiecie co? Każda z nich jest na swój sposób fascynująca. Poza „Rycerzami Dziewiątki”, ale ten dodatek staramy się wszyscy wyprzeć z pamięci. Historie o Gildii Złodziei, o Mrocznym Bractwie, o Manimarco Królu Robaków to tylko trzy przykłady dłuższych opowieści pełnych emocjonalnych momentów i zapadających w pamięć postaci. Nad tym drugim nie chcę się specjalnie rozwodzić, bo moja miłość do niektórych bohaterów mogłaby być tematem na osobny artykuł. Prawdziwie cudowna jest też muzyka tej gry i unikatowy klimat każdego z miast. Mam tu na myśli architekturę, warunki pogodowe i mieszkańców.

Czy po grze w „Oblivion” będziecie płakać niczym po grach TellTale? Prawdopodobnie nie. Czy będziecie się śmiać do łez? Pewnie też nie. Ale zapewniam, że kiedy już dojdziecie do końca linii fabularnej, to pokiwacie głową i pomyślicie „Tak, to było dobrze wydane 35 złotych”.

 

Natalia Grześkowiak