Mocno stronnicza recenzja

  • 18 grudnia 2020

Mocno stronnicza recenzja

150 150 I Liceum Ogólnokształcące im. Leona Kruczkowskiego w Tychach

Mocno stronnicza recenzja

The Elder Scrolls IV: Oblivion

 

Kilka miesięcy temu myślałam jeszcze, że „The Elder Scrolls” nie ma w sobie niczego, co mogłoby mnie tak wciągnąć jak seria „Fallout”. Teraz mogę stwierdzić: myliłam się wybitnie. Tylko dlaczego? Skąd taka zmiana mojej opinii na temat całej serii? Czyżbym wydoroślała i nauczyła się doceniać piękno „Pradawnych Zwojów” jako całości? To pewnie też, ale głównie przyczyniła się do tego czwarta odsłona TES – czyli recenzowany tutaj „Oblivion”. Wspomnę jeszcze tylko, że jako produkcja sprzed kilku lat (bo z 2006, jeśli się nie mylę) gra  jest zaskakująco tania jak na ponad 140 godzin rozgrywki.

Może zacznijmy od omawiania wad, żebym już mieć to z głowy. Najbardziej wyraźnym problemem z Oblivionem jest jego przestarzała już grafika. O ile krajobrazy, kwiaty, budynki i cała kolorystyka są przyjemne dla oczu, to twarze postaci stają się problemem. Cytując użytkownika whathozier z Tumblr, „wyglądają jak pakowany próżniowo Ted Cruz z nałożonymi różnymi filtrami ze Snapchata”. Co prawda, człowiek po jakimś czasie uczy się te szpetne pyski kochać, ale początkowy szok nadal pozostaje. Kolejna rzecz to… cóż, nie jestem pewna, czy mogę to naprawdę nazwać „wadą”, bo mimo wszystko dodaje czaru całej tej produkcji. Otóż Oblivion ma 10 aktorów głosowych do wszystkich postaci poza trzema. Problem jest taki, że tak mała liczba głosów, powoduje pewne… ciekawe sytuacje. W jednej chwili jakaś postać każe ci coś ukraść, a chwilę później ten sam głos próbuje cię wsadzić do cesarskiego więzienia za kradzież tej właśnie rzeczy. Trochę to chyba zaburza klimat.

Ach, teraz jak już odklepałam omawianie wad… pora na zalety. Zacznijmy od najważniejszego, czyli od fabuły. Poza historią główną, opowiadającą o wielkim kryzysie Otchłani, mamy wiele pobocznych opowieści. I wiecie co? Każda z nich jest na swój sposób fascynująca. Poza „Rycerzami Dziewiątki”, ale ten dodatek staramy się wszyscy wyprzeć z pamięci. Historie o Gildii Złodziei, o Mrocznym Bractwie, o Manimarco Królu Robaków to tylko trzy przykłady dłuższych opowieści pełnych emocjonalnych momentów i zapadających w pamięć postaci. Nad tym drugim nie chcę się specjalnie rozwodzić, bo moja miłość do niektórych bohaterów mogłaby być tematem na osobny artykuł. Prawdziwie cudowna jest też muzyka tej gry i unikatowy klimat każdego z miast. Mam tu na myśli architekturę, warunki pogodowe i mieszkańców.

Czy po grze w „Oblivion” będziecie płakać niczym po grach TellTale? Prawdopodobnie nie. Czy będziecie się śmiać do łez? Pewnie też nie. Ale zapewniam, że kiedy już dojdziecie do końca linii fabularnej, to pokiwacie głową i pomyślicie „Tak, to było dobrze wydane 35 złotych”.

 

Natalia Grześkowiak