Bez kategorii

Mocno stronnicza recenzja – Dragon Age: Początek

150 150 I Liceum Ogólnokształcące im. Leona Kruczkowskiego w Tychach

Mocno stronnicza recenzja – Dragon Age: Początek

 

            „Dragon Age: Początek” to, jak nazwa wskazuje, pierwsza część trylogii (a daj Boże, niedługo i tetralogii) gier Dragon Age. Stworzona została przez studio BioWare w 2009 roku i można ją dostać w wersji komputerowej za mniej niż 80 złotych.

Gra wrzuca nas do świata średniowiecznego fantasy, w którym wszystko jest jak najbardziej normalne poza faktem, że raz na jakiś czas z podziemi wychodzą potwory, które mordują połowę populacji świata, a później ktoś zagania je z powrotem do domu.

Wcielamy się w kogoś – czy to elfa, krasnoluda, czy człowieka – kto ma jednak ważniejsze rzeczy do roboty niż nadchodząca Plaga i to nimi będziemy się zajmować, dopóki oczywiście wszystko nie zacznie się gwałtownie staczać.

Grafika wygląda zaskakująco w porządku, mniej więcej tak, jak można się spodziewać po grze z tamtego okresu. Przynajmniej postacie wyglądają jak faktyczne stworzenia człekopodobne. Muzykę komponowała ta sama osoba co do takich gier jak seria „Fallout” czy „Syberia”, a sama ścieżka dźwiękowa „Początku” wygrała nawet nagrodę za najlepszą oryginalną piosenkę w grach wideo.

No i wszystko fajnie, jeśli gra ładnie wygląda i ma ładną muzyczkę w tle, ale to nie jest powód, dla którego przez ostatni rok mówię tylko i wyłącznie o tej serii, i żadnego innego tematu nie da się ze mnie wyciągnąć, bo wszystko i tak jest „jak w Dragon Age”. Tym, co tak mnie wciągnęło, tak złapało i nie chciało puścić, były postacie, fabuła, konflikty natury nie tylko wojskowej, ale i społecznej, romans! Tak jak główna historia jest, jak to się często zdarza, dość prosta i nieskomplikowana, tak gra przepełniona jest pobocznymi zadaniami, które łączą walkę, dobre postacie, emocje i humor. Po raz pierwszy spotkałam się też z sytuacją, w której romansowanie towarzysza jest czymś więcej niż daniem mu kwiatów i stwierdzeniem „Okej, od dzisiaj jesteśmy parą”. Tutaj zmiana relacji między graczem a postacią jest zauważana i komentowana przez innych, wpływa na wygląd sytuacji pozornie niemających z tym wszystkim nic wspólnego. Chociaż kwiaty i tak się dostaje. Albo daje. Zależy. Świetnym aspektem gry jest też to, że członkowie drużyny gracza prowadzą między sobą rozmowy podczas podróży, co pozwala nam w naturalny sposób poznać relacje między nimi.

Warto też wspomnieć o jednym z dodatków, czyli „Dragon Age: Przebudzenie”, jako że stanowi on bardzo dobrą kontynuację przygód głównego bohatera, a także przedstawia graczowi dwie postacie, które pojawiają się w następnej części. Do tego dodatek ten dopisuje jeszcze dwie próby zamachu na głównego bohatera, a to zawsze jest świetna zabawa.

Nie byłabym sobą, gdybym nie wspomniała o aktorach głosowych, którzy występowali w wersji polskiej. Szczerze mówiąc, to chyba jeden z głównych powodów, dla których wzięłam się za część pierwszą, a nie drugą serii. Otóż tak jak w drugiej występuje najlepsza postać na świecie, światło mojego życia i tak dalej, tak „Początek” jest jedyną odsłoną gry, która ma polski dubbing. W głównej grze mamy okazję biegać po łąkach, polach i mrocznych podziemiach razem z głosami na przykład Piotra Fronczewskiego (którego mam nadzieję nie muszę przedstawiać) czy Jacka Kopczyńskiego (w wersji polskiej głos Freda Jonesa, Jaskra z Wiedźmina czy też prawie każdego księcia z filmów Barbie) i radośnie mordować potwory. W „Przebudzeniu” z kolei w naszej drużynie znajdują się między innymi głosy Kudłatego (Jacek Bończyk), Boba Budowniczego (Artur Kaczmarski) oraz Brynjolfa ze „Skyrim” (Robert Tondera), co mnie osobiście bardzo bawi, mimo że wiem, że przecież granie różnych postaci to praca tych ludzi. Co nie zmienia faktu, że słyszenie jak Kudłaty nazywa główną bohaterkę „niezwykle uroczą”, albo Boba Budowniczego mówiącego „Chciałem cię zabić” jest równie niekomfortowe co zabawne.

„Dragon Age: Początek”, to gra, która powinna spodobać się trzem grupom ludzi: tym, którzy lubią DnD, tym, którzy lubią gry RPG o byciu najważniejszą osobą w okolicy oraz fanatykom polskich aktorów głosowych. Jako że ja zaliczam się do wszystkich trzech, to oczywiście gra spodobała się mi i jak najbardziej polecam ją wszystkim. Znaczy, naprawdę, nie da się ze mną porozmawiać tak, żebym tej gry nie poleciła. A to chyba coś znaczy.

Tekst: Natalia Grześkowiak

Rysunek: Martyna Bieńczyk

Młodzieżowa (nie)świadomość

150 150 I Liceum Ogólnokształcące im. Leona Kruczkowskiego w Tychach

Młodzieżowa (nie)świadomość

Dokładnie 4 marca 2020 roku stwierdzono pierwszy przypadek zakażenia COVID-19 w Polsce. Jednak po roku walki z wirusem, dwoma falami zakażeń i surowymi obostrzeniami – pandemia nie ustała. Oprócz tego naukowcy z biegiem czasu dowiadują się coraz to nowszych faktów na temat wirusa i dzisiaj przytoczę jeden z najbardziej szokujących, który dotyczy osób w gronie najmniejszego ryzyka – młodzieży.

Myślimy, że nas ta choroba nie dotyczy, bo jesteśmy młodzi, mamy dobrą odporność i po prostu nie potrzebujemy maseczek, jednak zakażenia koronawirusem SARS-CoV-2 są coraz bardziej powszechne u młodych osób. Ale co tak naprawdę nam grozi? Oto przykłady najczęstszych powikłań u młodych osób.

Historia Daniela

Daniel z Wielkiej Brytanii tak samo jak większość młodzieży nie przejmował się wirusem, do momentu kiedy zaraził się nim podczas podróży po francuskich Alpach. Spędził kilka tygodni w łóżku na kurowaniu się, jednak nie udało mu się wrócić do zdrowia. Każdego dnia boryka się z zawrotami głowy, trudnościami z koncentracją oraz problemami z pamięcią krótkotrwałą.

„Oddychanie jest bardzo trudne. Nie czuję, że mam pełną wydolność oddechową. Gdy próbuję wyjść na spacer, po chwili jestem całkowicie wyczerpany” – mówił. Jednak po czasie Danielowi bardzo się pogorszyło i oprócz wcześniejszych powikłań pojawiło się uczucie miażdżenia klatki piersiowej, problemy z oddychaniem oraz bardzo obniżona odporność.

Morgan i oddychanie

Młoda scenarzystka z Atlanty – Morgan – zachorowała w okolicach Bożego Narodzenia. Napisała wtedy do przyjaciół: „Umieram. Nigdy wcześniej tak się nie czułam”. Dziewczyna przez trzy tygodnie gorączkowała, a na dziewięć dni straciła węch. Wtedy myślała, że to z powodu grypy, ale objawy były tak silne, że musiała walczyć o każdy oddech. Jak się później okazało, zachorowała na COVID-19. W wyniku tego jej płuca zostały uszkodzone. Mimo to wróciła do zajęć codziennych, ale cały czas ma ze sobą inhalator.

Ponowne zachorowanie

Gdy Jordan zachorował na COVID-19, czuł, jakby się dusił. Choroba zniszczyła jedno z jego płuc. „Koronawirus całkowicie odbiera energię. Zawsze jesteś oszołomiony i zmęczony. Mogłem spać po trzynaście godzin” – mówił. Gdy poczuł się lepiej, zrobił test na obecność przeciwciał. Wynik był pozytywny. Chłopak przekazał swoje osocze, które zostało wykorzystane przy leczeniu innych chorych.

Pod koniec czerwca Jordan znów zaczął odczuwać objawy zakażenia – duszności i zawroty głowy. Po zrobieniu testów okazało się, że jest ponownie chory. Chłopak był oszołomiony.

Wejście po schodach

Kevin Garcia z Queens w stanie Nowy York na własnej skórze odczuł skutki zakażenia koronawirusem. W ciągu dwóch tygodni choroby miał wrażenie, że jego ciało znalazło się na „wojnie totalnej”. Był bardzo obolały, zmęczony oraz miał problemy żołądkowo-jelitowe. Jego życie po ozdrowieniu nie wróciło do normy. Przestał chodzić na uczelnię, siłownię czy do baru, a zwykłe wejście po schodach stało się dla niego prawdziwym wyzwaniem.

Kevin chce przeciwstawić się narracji mówiącej, że młodzi ludzie mogą chorować, uodpornić się i bez żadnych konsekwencji wrócić do poprzedniego życia. Gdy leżał w szpitalu, codziennie widział lekarzy wywożących zwłoki pacjentów. On sam przeżył, ale wielu osobom z jego oddziału się to nie udało. Chłopak prosi młodych ludzi o noszenie maseczek, unikanie tłumów, częste mycie rąk, niedotykanie twarzy i przestrzega przed koronawirusem.

Podsumowanie

Podsumowując, każdy przechodzi koronawirusa inaczej – lżej lub ciężej, jednak widzimy pewne podobieństwa w skutkach, czyli: problemy z oddychaniem, pamięcią krótkotrwałą, koncentracją czy obniżoną odpornością. Naprawdę musimy pamiętać o przestrzeganiu obostrzeń, by ten trudny dla nas czas w końcu się skończył i żebyśmy mogli normalnie funkcjonować. Ale oprócz tego musimy sobie uświadomić, jakie niepewne są te czasy i wspólnymi siłami dążyć do tego, by to się zmieniło.

Julia Nowok

Między stronami, czyli co warto przeczytać?

150 150 I Liceum Ogólnokształcące im. Leona Kruczkowskiego w Tychach

Między stronami, czyli co warto przeczytać?

Aneta Jadowska „Cud, Miód, Malina”

Jedną z rozrywek, które bardzo sobie cenię, jest spędzanie czasu z książką. Kilka miesięcy temu zaczęłam oglądać na Youtubie kanały o tematyce czytelniczej, które zachęciły mnie do sięgnięcia po wiele ciekawych pozycji. Znacznie wpłynęło to na ilość czytanych przeze mnie książek, co jest tym cenniejsze, że większość szkolnych lektur nie zachęca młodego człowieka do czytania.

„Cud, Miód, Malina” autorstwa Anety Jadowskiej jest jedną z często rekomendowanych w mediach pozycji, po którą ostatnio sięgnęłam. To zbiór ośmiu lekko powiązanych ze sobą opowiadań, których bohaterkami są wiedźmy z rodu Koźlaków. Został on wydany w 2020 roku, a dwa z opowiadań pojawiły się wcześniej w innych antologiach pisarki.

Każdy z tekstów traktuje o innej czarownicy, której często towarzyszą: tytułowa Malina, jej matka Aronia oraz nestorka rodu Narcyza. Mimo że opowiadania nie są moją ulubioną formą literacką, to konkretnie te dobrze się czytało, ponieważ przypominały raczej rozdziały powieści, dotyczące tej samej rodziny. Poznajemy tu wiele niesamowitych przygód, pełnych zabawnych wpadek i perypetii oraz masę magicznych stworzeń i rytuałów. Dowiadujemy się na przykład, jak jedna z bohaterek zamienia swojego chłopaka w kozę lub jak dochodzi do tego, że z pozoru poważna krewna ma na pieńku z Interpolem. Idealne połączenie zjawisk nadprzyrodzonych ze światem realnym.

Sposób pisania Jadowskiej jest lekki i przyjemny, co sprawia, że trudno oderwać się od lektury. Czytając ją, wyczuwamy przytulny, ciepły klimat opisywanych historii, a oprócz tego bawi nas trafiony, doskonały humor.

Wszystkie bohaterki mają śliczne imiona, są wspaniale wykreowane, a w każdej z nich można dostrzec własne cechy. Postaci są bardzo charakterystyczne, czasem wręcz przerysowane, dlatego zapadają w pamięć i od pierwszych stron nie sposób ich pomylić.

Ponadto książka jest przepięknie wydana, w twardej zdobionej oprawie z zabawnymi ilustracjami Magdaleny Babińskiej, które podkreślają czarodziejski klimat. Umieszczone na początku drzewo genealogiczne rodziny pomaga rozeznać się we wszystkich skomplikowanych koligacjach i powiązaniach między bohaterkami.

W dzisiejszych czasach wielu młodych czytelników sięga raczej po książki zagranicznych autorów. Tym bardziej więc zachęcam, szczególnie damską część czytelników (niekoniecznie czarownice ?), do sięgnięcia po intrygującą „Cud, Miód, Malinę”. Moim zdaniem jest to idealna książka na początek przygody z Anetą Jadowską i innymi współczesnymi polskimi pisarzami.

Poszukujących własnych inspiracji czytelniczych odsyłam do:

https://www.youtube.com/channel/UCP0LnBml_CVq5gaDD6qcsxw

https://www.youtube.com/channel/UCTE2zfrfEP0MtV–qZYV4Eg

https://www.youtube.com/channel/UCIFUzlJ4yDspwLmqAK-HGxg

 

 

Tekst i rysunek: Helena Pyrsch

 

Kapsuła czasu

150 150 I Liceum Ogólnokształcące im. Leona Kruczkowskiego w Tychach

Kapsuła czasu

Każdy z nas, prędzej czy później,  zmuszony został do tego, aby znaleźć magiczny sposób na przetrwanie pandemii.

Dobieranie muzyki do poszczególnych lekcji będzie moim ulubionym wspomnieniem z czasów edukacji zdalnej. (Ale to długo po tym, jak już zapomnę, jakie irytujące są reklamy na Spotify). Gdybym więc miała stworzyć kapsułę czasu, na pewno schowałabym w niej mnóstwo wydrukowanych kodów – do moich ulubionych playlist, piosenek i podcastów.

Ale co, jeśli Spotify w momencie znalezienia tej skrzynki nie będzie już istniał? I moje praprawnuki nie będą miały pojęcia, co to w ogóle jest?

Właśnie to sprawiło, że pomyślałam sobie A gdyby tak stworzyć lockdownową kapsułę czasu… z rzeczami z pozoru bez kontekstu? Schować w niej wszystko, co kojarzy nam się z pandemią, ale bez wyjaśnień dla przyszłych pokoleń? (A niech się domyślają). 

W mojej kapsule na pewno znalazłoby się zdjęcie, na którym siedzę z laptopem, w czarnej bluzie z Kruczka i we flanelowych spodniach od piżamy. (Kochani, któż z nas tego nie robił?). Na kolejnym zostałyby uwiecznione kolejki do sklepów – nie wiem, dlaczego rodzicom sprawiało to tyle radochy. Może przypomnieli sobie czasu dzieciństwa.

Dodałabym jeszcze zdjęcia ludzi z tajemniczymi, wygiętymi kawałkami plastiku na twarzy. Mierzenia temperatury w szkołach. Pleksi oddzielającego kupujących od sprzedających. Kwadratów na podłodze na koncertach i balonów zajmujących siedzenia na widowni.

Schowałabym też tam mój nowy kardigan, ponieważ – jak chyba każda nastolatka – uległam trendowi na sweter Harrego Stylesa. Wiele osób na nowo zaczęło szydełkować, robić na drutach czy zaplatać makramy. A ja wykupiłam całą turkusową włóczkę z ulubionej pasmanterii, więc teraz zapewne jestem klientką numer jeden.

Co jeszcze każdy z nas zaczął robić w czasie przymusowego zamknięcia w domu? Odpowiedź jest prosta: ćwiczyć, dbać o cerę, włosy. To był doskonały moment na jakąś małą zmianę w swoim życiu. A ile ona potrwała, to już inna sprawa. Dlatego do kapsuły wrzuciłabym swoją matę do ćwiczeń oraz parę akcesoriów do włosów.

A na sam koniec, tuż przed zamknięciem, włożyłabym do niej… rolkę papieru toaletowego, oczywiście.

Jak myślicie, jaki obraz pandemii miałyby w głowie przyszłe pokolenia, gdyby odkryły taką właśnie kapsułę czasu?

Cóż, na pewno nie ten prawdziwy. W skrzynce nie da się zmieścić całego cierpienia spowodowanego przez koronawirusa… i często przez innych ludzi.

Myślę, że każdy z nas ma w swoim otoczeniu kogoś Niezniszczalnego – osobę przekonaną, że covid to tylko kolejne przeziębienie. Że jej na pewno nic nie będzie. Że te dwa i pół procent śmiertelności to mało.

Drodzy Niezniszczalni, mijając dzisiaj dziesiątki nieznajomych, nawet nie jesteście w stanie sobie wyobrazić, ilu z nich straciło bliskie osoby czy cały swój majątek. Ilu boryka się z depresją, atakami paniki lub problemami z sercem.

Pomyślcie o nich.

 

Nikola Kulig

Egzekucyjo marzanny i marzanioka

150 150 I Liceum Ogólnokształcące im. Leona Kruczkowskiego w Tychach

Egzekucyjo marzanny i marzanioka

Kieby tak szło zrobić – utopić, spolić, wyciepnońć wszystko co niydobre, co nos nerwuje i cego sie lynkomy. Downi ludzie w to wierzyli, teroz to ino taki tyjater (widowisko). Bo w piyrszy dziyń wiosny topiyło sie i durś topi marzanna.

Marzanna to było downi słowiańsko bogini – symbol zimy i śmiertki. Ale ta naszo to słomiano kukła łobnoszono po wsi. Tam, kaj była rzyka, to sie jom topiyło, a kaj brakowało wody, stykło jom podpolić. I to miało znaczyć, że zima poszła fort i teroz bydzie ino lepsi. Ludzie pościepywali rube łachy, spod kerych prawie niy było jich widać. Seblykali kożuchy, baranice (futrzane czapy) i zaroz byli leksi i zwyrtniyjsi (żwawsi). A frelki (panienki) zacynały sie dziywcyć (pokazać, że są kobietami).

Kukła była słomiano, łowijało sie jom w biołe płutno i strojyło w szlajfki, korole, papiorzane blumy (kwiaty).  Topiynie wyglądało kieby jakoś egzekucjo. Kej jom wyprowadzali ze wsi, naprzod szli pod chałpa dziedzica, farorza i rechtora (nauczyciela). Za kukłom szły kobiyty, a za niymi bajtle z zielonymi habinami (gałązkami) i głośno śpiywały. Zaniym marzanna sie utopiyło na amyn, trza jom było seblyc z łachów. Kej se już pływała na wodzie, a wszyscy szli nazod do dom, niy było wolno łobejrzeć sie za sia, a już żodyn sie niy powożył ta kukła tknońć, bo takymu mogła potym uschnońć rynka.

Za dziołchami z marzannom szli chłopcy i niyśli marzanioka, słomianego chłopa, kerego trza było utopić. Przi jego łoblykaniu kobiyty śpiywały: „Marzanioku, marzanioku, ty stary próżnioku”. Ale cośik tukej niy gro, bo choć marzanioka topiom już ze dwiesta lot, tyn gizd durch zatruwo inkszym życie.

Ludzie szli ze wsi z marzannom i marzaniokiem, a nazod niyśli prziłozdobiony szlajfkami gojik – mojik, i to na tym samym drongu. Teroz ze zgodom na tyn pochod niy bydzie chyba wiela zachodu, bo łodbywo sie łon kożdego roku. Ale trza dać pozor, bo marzanna musi byc ekologicno, coby wody niy spaprała. Z polyniym tyż niyletko, bo zaroz bydzie kupa smrodu i jeszcze sztrofa (kara) trza bydzie płacić. Ale niy ma sie co strachać, bo i bez tego tyjatru zima łodyndzie i przidzie wiosna.

 

Julia Kinder

ALE TO JUŻ BYŁO

150 150 I Liceum Ogólnokształcące im. Leona Kruczkowskiego w Tychach

ALE TO JUŻ BYŁO

Skąd się wziął Dzień Kobiet?

Początek marca to czas, kiedy dzień jest już coraz dłuższy i widoczne są pierwsze oznaki wiosny. Pojawiają się coraz częściej takie dni, kiedy aż przyjemnie wyjść z domu na spacer i spędzić czas na świeżym powietrzu z kimś bliskim naszemu sercu. Dla mężczyzn taki spacer może być okazją do tego, by obdarować swoją ukochaną kwiatami bądź innym upominkiem, bo przecież początek marca oprócz wyżej wymienionych rzeczy powinien kojarzyć nam się z Dniem Kobiet. Pierwszy taki dzień obchodzono 8 marca 1910 r. Dlaczego akurat wtedy? Co wydarzyło się wcześniej?

Pierwowzoru Dnia Kobiet można doszukiwać się już w starożytnym Rzymie, chociaż trudno znaleźć bezpośrednie nawiązania. Świętem obchodzonym w Rzymie były Matronalia, które przypadały na 1 marca. Obchodziły je tylko kobiety zamężne. Podczas święta panie w radosnych procesjach szły do gaju znajdującego się przy świątyni Junony na Eskwilinie. Składano w ofierze bogini kwiaty i modlono się o szczęście w życiu i w małżeństwie. Po powrocie kobiet do domu urządzano ucztę dla niewolników, którzy byli tego dnia zwolnieni z obowiązków. Mężowie zaś dawali swoim żonom prezenty. Mimo że obecny Dzień Kobiet nie wywodzi się bezpośrednio z tego rzymskiego święta, myślę, że warto wiedzieć o tym, że takie święto miało swoje miejsce w europejskiej kulturze już kilka tysięcy lat temu.

Właściwy Dzień Kobiet i jego początki są związane z wydarzeniami, które miały miejsce na początku XX wieku, a więc z walką o emancypację kobiet. W 1901 r. w Stanach Zjednoczonych powstała Socjalistyczna Partia Ameryki, która 8 lat później, 28 lutego 1909 r., zorganizowała w kraju Narodowy Dzień Kobiet. Święto miało na celu upamiętnienie protestu, do którego doszło rok wcześniej. W manifestacjach wzięli wówczas udział robotnicy pracujący w przemyśle odzieżowym i domagający się praw dla kobiet. Wydarzenia ze Stanów Zjednoczonych były dla innych państw inspiracją do tego, by w 1910    r., podczas zjazdu Międzynarodówki Socjalistycznej w Kopenhadze, ustanowić Międzynarodowy Dzień Kobiet. Stał on się okazją do poruszenia problemów społecznych dotyczących kobiet. Przez zachodnią Europę przeszły wówczas manifestacje postulujące o równouprawnienie społeczne i ekonomiczne. Pierwsze pochody, np. te z 1913 r.,  były związane nie tylko ze sprzeciwem wobec dyskryminacji kobiet, ale także pokazaniem niezadowolenia ludności w związku z zapowiadającą się I wojną światową. Już w trakcie wojny, 8 marca 1917 r. (wg kalendarza gregoriańskiego), w Petersburgu doszło do wspólnych protestów feministek i komunistów pod hasłem „chleba i pokoju”. Po abdykacji cara Mikołaja II jedną z pierwszych decyzji, jaką podjął Rząd Tymczasowy, było przyznanie kobietom praw wyborczych.

W Polsce święto po raz pierwszy obchodzono w 1924 r., a po II wojnie światowej Dzień Kobiet był świętem państwowym. Zniesiono je dopiero w 1993 r. Niestety, z tego powodu wokół święta narosło dużo skojarzeń związanych ze słusznie minionym systemem politycznym. Wiele osób nie jest przekonanych do tego święta. Należy jednak pamiętać o jego założeniach, takich jak sprzeciw wobec dyskryminacji, równość każdego człowieka itp. Niech Dzień Kobiet będzie dla nas okazją do poszukiwania jedności, nie podziałów.

Przemysław Jasiński

Bawi, wspiera, łączy ludzi

150 150 I Liceum Ogólnokształcące im. Leona Kruczkowskiego w Tychach

Bawi, wspiera, łączy ludzi

O świecie muzyki

Wstęp

Witam wszystkich nowych i stałych – czytających poprzedni artykuł – czytaczy. Artukuł w formie takiej jak poprzedni – mój wywód, piosenki tematyczne, coś czego warto posłuchać.

Czy całą muzykę już wymyślono? Ile razy?

Najbardziej oddająca sens definicja muzyki (melodii) brzmi: „Muzyka jest zaplanowanym umiejscowieniem wybranych dźwięków w czasie”. Na myśl się nasuwa pytanie – na ile sposobów można rozmieścić dźwięki w czasie?, pamiętając przy tym, że nie każda kombinacja brzmi dobrze. Można by nawet powiedzieć, że większość kombinacji brzmi tragicznie. Odkryciem na pewno nie jest stwierdzenie, że melodie powtarzają się w różnych utworach – niekiedy jest to zaplanowane, niekiedy przypadkowe. Tutaj krótkie wyjaśnienie, które będzie potrzebne do pełnego zrozumienia mojego wywodu – progresje akordów (takie jakby melodie) można budować z wzorów. Używając takiego wzoru, mamy pewność, że obiektywnie progresja jest przyjemna dla ucha. Idąc dalej, mamy wzory na progresje smutne i wesołe, a także skalę (wybrane zbiory dźwięków) pasujące do różnych progresji. Przez te właśnie wzory i skale uważam, że tworzenie muzyki jest mocno spokrewnione z matmą. Można rozpisać i wyliczyć piosenkę. Wiadomo – każdy w swej twórczości chce używać tych najładniejszych, oddających najwięcej uczuć progresji. Po prostu tych najlepszych, więc one się powtarzają. Zagrane szybciej, wolniej, na różnych instrumentach…

Tutaj przypomina mi się lekcja gitary, na której właśnie tworzyliśmy takie ładnie brzmiąc progresje – według odpowiednich wzorów omówionych wyżej. Tutaj, grając jedną progresję, słychać było Alphavile, grając inną Lao Che – piosenki budowały się same. Mała zmiana rytmu lub kolejności akordów tworzyła inną piosenkę. Zdarzały się progresje, które brzmiały jak kilka różnych piosenek.

Do przygotowanych progresji dobiera się odpowiednią skalę (zbiór dźwięków), na której buduje się melodię czy improwizuje. Tak właśnie w teorii powstają piosenki, co powoduje powtarzalność melodii, progresjii, brzmień. Oczywiście, są też melodie użyte celowo, czyli po prostu kradzione.

Myślę, że najlepszym przykładem takiej melodii wielu piosenek jest napisany przez Johanna Pachelbela w okolicach 1680 roku – kanon D-dur. Ten pochodzący z baroku motyw został wykorzystany w wielu utworach zarówno rockowych, jak i popowych. Utwory oparte na kanonie Pachelbela to przykładowo: „Let it be” autorstwa Beatelsów, „Cryin” autorstwa Areosmith, „Forever Young” – Alphavile czy wielu wielu innych.

Tutaj filmik idealnie podsumowujący mnogość Kanonu D-dur w wielu  dziełach: https://youtu.be/JdxkVQy7QLM

Utwory z tekstu:

Wesoła muzyka na smutne czasy

Lista radosnych utworów na ten trudny pandemiczny czas:

•   Israel „IZ” Kamakawiwoʻole – „Somewhere over the Rainbow”

IZ (pseudonim artystyczny) urodził się i mieszkał na Hawajach, znany          z dwóch piosenek „Somewhere Over The Rainbow” i „What the     Wonderful World”

           https://youtu.be/V1bFr2SWP1I

  • „Always look in bright side of live”

Utwór kończoncy i świetnie podsumowujący absurdalny jak cała twórczoś Mony Pythona „Żywot Brajana”.

https://youtu.be/SJUhlRoBL8M

  • The Clash – „Should I Stay or Should I Go”

Ikoniczny kawałek napisany przez punkowy zespołów The Clash.

https://youtu.be/BN1WwnEDWAM

  • Van Halen – „Panama”

Radosny, żywy i energiczny jak cała twórczość van Helen.

https://youtu.be/fuKDBPw8wQA

  • Yes – „Leave It”

Enegiczny i wesoły kawałek z świetnym chórem, jak to w rocku progresywnym dużo się dzieje.

https://youtu.be/VEXTSEX4BkU

Na czym warto zawieśić ucho – subiektywna lista ciekawych zespołów

– Taste – irlandzki zespół rockowy założony w 1966 przez Rorego Gallaghera; w 1970 roku został rozwiązany, a Gallagher rozpoczął karierę solową. Zespół gra dość wesołą i energiczną muzykę. W utworach Rorego słychać, że on grał i tworzył Taste – można powiedzieć że Taste jest początkiem Gallaghera. Obecnie Rory jest (był –  zmarł w 1995) chyba moim ulubionym gitarzystą.

  • Taste – „What’s Going On” (Live At The Isle Of Wight) – https://youtu.be/mOo_Zi1W2iE
  • Rory Gallagher – „Moonchild – Loreley” 1982 (live) –

https://youtu.be/-qraZF0TW2I

– Kwiat Jabłoni – Polski duet folk-popowy, dość świeży – założny w 2018 roku. Muzyka spokojna – bardzo melodyjna.

  • Kwiat Jabłoni – „Kto powie mi jak”

https://youtu.be/CAT3VTnuw0I

– Greta van Fleet – Zespół często nazywany świeżym Led Zeppelin – ich muzyka doskonale oddaje klimat i energię twórczości Zeppelinów.

Moim zdaniem, muzyka trochę lżejsza niż Led Zeppelin, lecz dalej mająca to „coś”.

  • Greta Van Fleet – „Age of Man” (Audio)

https://youtu.be/Wd9te6ZQXpQ

 

Franciszek Kubala

Verte nr 138

150 150 I Liceum Ogólnokształcące im. Leona Kruczkowskiego w Tychach

Verte nr 137

150 150 I Liceum Ogólnokształcące im. Leona Kruczkowskiego w Tychach

Verte nr 137

Koszyk czerwonych róż

Dzień KOBIET

500 500 I Liceum Ogólnokształcące im. Leona Kruczkowskiego w Tychach

Dzień KOBIET

Z okazji święta KOBIET, wszystkim Nauczycielkom i Uczennicom składamy najserdeczniejsze życzenia zdrowia, szczęścia oraz wszelkiej pomyślności. Życzymy Wam również, aby uśmiech gościł zawsze na Waszych twarzach, nie tylko w tym szczególnym dniu 🙂

Rada Młodzieżowa

I jeszcze życzenia od chłopców z klasy 2C

FILM