Paranormalna Tajemnica Góry Otorten

  • 8 lutego 2022

Paranormalna Tajemnica Góry Otorten

150 150 I Liceum Ogólnokształcące im. Leona Kruczkowskiego w Tychach

Paranormalna Tajemnica Góry Otorten

Test Dawida Kutyni 3d1

Wszystkie moje artykuły w „Verte” w przeciągu trzech lat dotyczyły podróży i rejonów Polski, czy świata, które są warte uwagi. Tym razem również temat jest podróżniczy, lecz z nutką rozprawy kryminalnej. 2 lutego mija rocznica historii, która wydarzyła się wysoko w górach i do dziś nie jest wyjaśniona.

Góra Otorten to masyw górski o wysokości 1234 m. n. p. m. Masyw Otorten zawiera dwa poboczne szczyty ważne w całości historii – Góra Chołatczachl oraz Góra Ojka-Czakur. Masyw znajduje się sto kilometrów od jakichkolwiek cywilizowanych osad ludzkich. W górach tych żyło jedynie lekko zdziczałe plemię Mansów. Całość zaś piętrzy się w górach Ural Północny, obecnie w Federacji Rosyjskiej, a ówcześnie w Związku Sowieckim.

Całość historii jest na tyle zawiła, że nie sposób opisać jej w jednym artykule, ale postaram się to skrócić.

Właściwa historia zagadki rozpoczyna się 23 stycznia 1959 roku na terenie Uralskiego Instytutu Politechnicznego w Swierdłowsku (obecnie miasto nazywa się Jekaterynburg), gdzie 23-letni student Igor Diatłow planuje wyprawę, aby po raz pierwszy w historii zdobyć ten szczyt zimą. Koło Turystyczne UIP wyraziło zgodę i nadało wyprawie nazwę im. XXI Zjazdu Komunistycznej Partii Związku Sowieckiego. Do wyprawy dołączyły osoby takie jak: Ludmiła Dubinina – 21-letnia studentka wydziału budownictwa, Zinaida Kołmogorowa – 22-letnia studentka wydziału radiotechnicznego, Aleksandr Kolewatow – 25-letni pracownik Instytutu 3394, student zaoczny Rustem Słobodin – zatrudniony w tajnych zakładach atomowych Majak, Gieorgij Jurij Kriwoniszczenko – zatrudniony w tajnych zakładach Majak, brał udział w usuwaniu skutków atomowej katastrofy kysztymskiej mającej miejsce właśnie w tych zakładach, Jurij Doroszenko – student wydziału budownictwa, Nikołaj Thibeaux-Brignolle – syn francuskiego komunisty więzionego w łagrze, Jurij Judin, który z powodu choroby kości dotarł tylko do okolic rzeki Auspi, zebrał próbki skał i wrócił do Swierdłowska. Ostatnim, dość kontrowersyjnym, członkiem wyprawy był Siemion Zołotariow, rzekomy bohater II wojny światowej. Na jego temat powstało wiele teorii, jakoby miał być niemieckim nazistowskim szpiegiem skazanym potem na 10 lat łagru (taka osoba też istnieje w spisach) lub agentem NKWD, na co mogłyby wskazywać jego dziwne zmiany pracy, które w Związku Sowieckim były nierealne dla zwykłego instruktora turystyki, a mianowicie często pracował w szkołach przy jednostkach wojskowych i za każdym razem, gdy się zwalniał i przeprowadzał do innego miasta, to znajdował tam pracę na tym samym stanowisku, co wydaje się być niemożliwe w komunistycznych realiach panującego tam jeszcze stalinizmu. Z jego osobą wiąże się jeszcze jedna tajemnica, dlatego, co istotne, podam na sam początek informację, którą należałoby podkreślić i zapamiętać do końca artykułu: Zołotariow, według zeznań rodziny, NIGDY nie miał tatuaży, a przynajmniej do dnia feralnej wyprawy.

Przejdźmy do przedstawienia oficjalnego przebiegu wyprawy, jaki przedstawiła Sekcja Turystyczna UIP.

Dnia 23 stycznia 1959 roku grupa wyjechała pociągiem z Swierdłowska w kierunku miasta Sierow, do którego dotarli 24 stycznia rano, a jeszcze tego samego dnia dotarli do miasta Iwder, które jest czołowym miastem Gór Ural. Tutaj komunikacja miejska i państwowa kończyła się. Grupa złapała autostop, który to zawiózł ją do miasta Wiżaj, najdalej wysuniętej osady na północ w tym rejonie. Według dzienników Zinaidy Kołmogorowej i Aleksandra Kolewatowa do tego momentu nic się nie działo. Nic poza tym, że dowiadujemy się, iż Zinaida oraz Jurij Kriwoniszczenko nie odzywają się do siebie ze względu na niedawne rozstanie, a kilku innych członków załogi miało między sobą dość poważne konflikty. Może wydawać się to normalne: grupka znajomych, młodzi ludzie, którzy jeszcze nie mają ustabilizowanych relacji oraz emocji związanych z historiami miłosnymi, ale konflikty takie na pewno nie mogą istnieć w momencie, gdy wyprawa, na którą się wybieramy ma III najwyższy stopień trudności i zagrożenia. Konflikty między członkami ekspedycji w przyszłości dadzą zalążki jednej z teorii tego, co stało się na zboczu Chołatczachl. Na pace jednego z Starów jadących w kierunku osady północnej w mieście Wiżaj (o nazwie 41) dotarli do jednego z miejscowych drwali-lotników, który odradzał im wyprawę na górę, tłumacząc, że „Góra ta dziwnie przyciąga, widać tam dziwne światła. To święta góra Mansów, a to, co robicie, jest co najmniej nierozsądne.” Mimo tego co mówił lotnik, radosna grupa Diatłowa wyruszyła w kierunku góry Otorten 27 stycznia o 10:30 rano, na co wskazuje dziennik Kriwoniszczenki. Już następnego dnia po przekroczeniu rzeki Auspi dolegliwości kostne zaczął odczuwać Jurij Judin. Po zebraniu próbek geologicznych wrócił on do osady drwali i jako jedyny przeżył całą wyprawę. Zmarł w 2013 roku. Ekipa Diatłowców założyła pierwszy obóz i przenocowała tuż obok wyraźnie zarysowanego szlaku Mansów. Gdy obudzili się rano, uzupełnili dzienniki i ruszyli w dalszą drogę. Nic nie wskazywało na to, że niedługo ma wydarzyć się coś tragicznego. Według dziennika Kriwoniszczenki Zinaida zaczęła rozmawiać (choć dość oschle) z Kolewatowem, przyjęła nawet jego rękawiczki, co jednak nastąpiło po mocnych naleganiach grupy. Reszta towarzystwa pogodziła się, a przynajmniej udawała, bo dziennik Kriwoniszczenki nic nie wspomina o dogryzaniu i kłótniach. W następnych dniach poruszali się wzdłuż rzeki Łozwy, a 31 stycznia grupa dotarła na granicę lasu. Tutaj zaczynają dziać się dość dziwne rzeczy. Jeden z członków Diatłowców zrobił zdjęcie,  na którym znajduje się śledząca ich humanoidalna postać. Kim była? Mansem? Członkiem ekipy, który tylko tak wygląda na zdjęciu? Yeti? Wszystkie te propozycje do dziś są rozpatrywane. Co dziwne, w porzuconym namiocie znaleziono notatkę Diatłowców o charakterze żartobliwym, którą zatytułowali „Wieczernyj Otorten”, a w nim znajdowała się krótka notka o „Walce z yeti”. Biorąc pod uwagę żartobliwy charakter notki, można by to zbagatelizować, ale co z zdjęciem? Przejdźmy dalej. Wieczorem 31 stycznia grupa zbudowała mały schron na zapasy, które schowali na drogę powrotną, tam również przenocowali i następnego, pechowego dnia ruszyli dalej. W południe 1 lutego grupa dotarła na zboczę Chołatczachl. Mieli ją ominąć, ale ostatecznie Diatłow zdecydował, że tą drogą będzie szybciej. Decyzja zaważyła na życiu wszystkich członków wyprawy. Około godziny 16:00 nad szczyty nadciągnęła potężna burza śnieżna, temperatura spadła z -5 stopni Celsjusza do mroźnych -30 stopni Celsjusza. Grupa (co dziwne) zdecydowała się rozbić obóz na wysokim i stromym zboczu. Przez ilość śniegu grupa kopała półkę śnieżną, momentami niemal na metr w głąb. Uzupełnili dzienniki i poszli spać. To jest ostatnia wiadoma, jaka wydarzyła się w tej historii. Gdy do 21 lutego grupa nie wracała, UIP zarządził poszukiwania. 26 lutego znaleziono namiot. Był rozcięty od środka, tak jakby grupa uciekała w popłochu. Buty, kurtki i ekwipunek były pozostawione wewnątrz. Dzień później znaleziono pierwsze ciało, które leżało niemal kilometr od namiotu. Był nim Igor Diatłow leżący na plecach pod Cedrem. Jego ciało zawierało lekkie obrażenia, takie jak zadrapania i siniaki, oraz odartą skórę z łydek. Jest to jedyne ciało, którego historię da się dokładnie określić. Nieco dalej leżało ciało Słobodina, który miał wyraźne obrażenia górnych części dłoni jakby po walce, oraz poważny uraz głowy. Dalej leżała Kołmogorowa, której żebra były połamane, a serce przebite. Znaleziono przy nich ślady prób powrotu do namiotu, niestety nieudanych. Na następne ślady należało czekać aż do maja, gdy topniały śniegi. 4 maja znaleziono pozostałych – Dubininę,  Thibeaux-Brignolle oraz Zołotariowa. Ciała te były najbardziej zagadkowe. Dubinina nie miała twarzy oraz języka, Thibeaux-Brignolle nie posiadał wnętrzności mimo braku śladów rozcięcia czy jakiejkolwiek ingerencji zewnętrznej, zaś Zołotariow był połamany i posiadał…tatuaże. No właśnie, co jest nie tak z całą tą wyprawą? Dodam, że wszystkie ciała były napromieniowane, mimo iż otoczenie takich wartości nie wykazywało. Próby zmywania promieniowania dowiodły, że nie było to promieniowanie wydzielane w wyniku napromieniowania ciał, a w wyniku opadu radioaktywnego, tylko jakim cudem cokolwiek co było radioaktywne, nie opadło również wkoło?  Żadna z racjonalnych hipotez nie jest realna. Dym w namiocie? Po co tak daleka ucieczka?  Yeti lub niedźwiedź? Raczej wokół namiotu znalezionoby ślady walki, a takich nie było. Infradźwięki? Możliwe, choć nierealne jest, aby były one tak uciążliwe i przerażające, że ucieczka byłaby tak chaotyczna. Infradźwięki wpływają na umysł i mimo że nie są słyszalne, powodują napady lękowe, powodowane są przez wiatr uderzający w skały, Przy dodatkowym ryku wiatru przypominającego wycie i szlochanie może spowodować lęk, ale nie taki, by cała grupa nagle uciekła w panice. UFO? To też brane jest po uwagę, ale raczej nie byłoby szans na tak daleką ucieczkę. Duchy Mansów? Wiele teorii na temat „świętości” góry zostało obalone, więc to również jest nierealne. Próby atomowe? Promieniowanie znajdowałoby się na całym terenie. Agenci NKWD? Nie znaleziono śladów osób trzecich. Nikt nie rozwiązał tej tajemnicy już od ponad połowy wieku.

Jeśli, Drogi Czytelniku, wciągnąłeś się w całą sprawę, to serdecznie polecam wgłębienie się w nią. Może uda Ci się ją rozwiązać!