Meliska dla Jamesa Bonda

  • 28 września 2021

Meliska dla Jamesa Bonda

150 150 I Liceum Ogólnokształcące im. Leona Kruczkowskiego w Tychach

Meliska dla Jamesa Bonda

Bardzo niepokoiła mnie Gosia. Ostatnio zrobiła się jakby poważniejsza, nie miała apetytu i często łapałam ją na melancholijnym spoglądaniu w okno. Na pierwszy rzut oka przypominało to złamane serce i w gruncie rzeczy, chodziło o coś podobnego – starszy brat przecież też potrafi złamać serce… Bo oczywiście, przyczyną wszystkich nieszczęść był Adam. Wyjechał na studia i po miesiącu wszystkie jego siostry musiały pogodzić się z myślą, że jest to stan permanentny.

Gosia radziła sobie z tym o tyle gorzej, że samo słowo studia było dla niej skrajnie nieprzyjemne. Przywodziło na myśl sprawy dziwne, niezbadane i z całą pewnością niezrozumiałe dla zwykłych śmiertelników. Dopóki brat był w liceum, uczył się angielskiego, matmy i historii, a w razie problemów biegł do rodziców – i wszystko to, w mniejszej skali, znała również Gosia. A teraz nawet pomoc rodziców odpadała, no bo kto zdoła zrozumieć coś tak dziwacznego jak gramatyka opisowa współczesnego języka chińskiego?!

*

– Co robisz? – zapytałam wesoło, zaglądając do kuchni.

Nie byłam przygotowana na widok, który mnie tam czekał. Małgorzata stała w przydługim, pudroworóżowym szlafroku i z wysokości kuchennego stołka piorunowała mnie wzrokiem. Dwa małe koki na jej głowie przywodziły na myśl uszy jakiegoś niewielkiego i bardzo puchatego stworzenia, ale to było złudne wrażenie – twarz siostry była tak poważna i surowa, że zaczęłam czuć się jak dzikus, który nieświadomie zakłócił przebieg ceremonii…

– Zaparzam meliskę – odparła pudroworóżowa kapłanka, z godnością odstawiając dzbanek.

Dopiero wtedy spojrzałam na kuchenny blat, zaintrygowana przedmiotami, których nigdy wcześniej nie widziałam w tym domu: ogromnym kubkiem termicznym, paczką ekologicznej melisy oraz zaparzaczem w kształcie otyłej małpki. Zestaw tak wspaniale pasował do wizji magicznej ceremonii w wykonaniu Małgorzaty, że z pewnością zaczęłabym się śmiać, gdyby nie paląca zazdrość wywołana widokiem zaparzacza.

– Niby dla kogo? – podniosłam brwi z powątpiewaniem. – Przecież ty nie znosisz ziół!

– Dla Adama – padła sucha odpowiedź.

No tak. Mogłam się tego spodziewać. Biedny Adam!

– A dlaczego ja nie dostaję meliski? – zapytałam z wyraźną pretensją w głosie. – W takim dużym kubku? Z takim zaparzaczem?!

Naprawdę nie mogłam przeboleć grubej małpki.

– Bo ty nie jesteś na studiach.

Najwyższa kapłanka podniosła kubek, spojrzała na dzikusa-analfabetę wzrokiem wyraźnie sugerującym, że nigdy nie zrozumie głębi i sensu jej działań, po czym statecznym krokiem wyszła z kuchni.

*

Chociaż specjalne względy dla Adama były jawną niesprawiedliwością, nie chowałam urazy zbyt długo. Troska najmłodszej siostry objawiała się na wiele sposobów i czasem cieszyło mnie, że dotyczy kogoś innego.

Adaś owszem, dostawał każdego wieczoru specjalnie zaparzoną melisę, ale musiał również znosić westchnienia i pełne współczucia spojrzenia ze strony Gosi, gdy tylko znajdowali się w tym samym pomieszczeniu. Siostra miała przy tym taką minę, jakby chodziło co najmniej o chorobę nowotworową, o której biedny student nie miał pojęcia…

Zresztą, po kilku tygodniach zaczęłam sama się niepokoić. Może naprawdę stało się coś poważnego, a ja o tym nie wiem? Nietrudno sobie wyobrazić, że dla własnego dobra rodzice postanowili nic mi nie mówić, jako tej umiarkowanie rozsądnej latorośli, ale przecież powiedzieliby przynajmniej Malinie! Niemożliwe, żeby tylko Gosia została wtajemniczona…

Fakt, że nie było z kim podzielić się tymi zgryzotami, zdecydowanie pogarszał moje samopoczucie. Malina uczyła się jak opętana, prawdopodobnie zainspirowana przykładem naszego brata – Adam potrafił zapisywać krzaczkami całe zeszyty albo godzinami ślęczeć nad aplikacją do wymowy wszystkich tonów. Jakkolwiek w obu przypadkach było to zapewne zbawienne dla ich kariery naukowej, nie pozostawiało zbyt wiele czasu na rozmowy od serca…

„Głupie studia” – pomyślałam z niechęcią, wpatrując się w zaskakująco niedobre matcha latte w moim kubku.

*

Prawdopodobnie to te śladowe ilości zielonej herbaty w moim latte sprawiły, że nie mogłam zasnąć. Adam był akurat na urodzinach kolegi, co zupełnie zaburzyło moja rachubę czasu – trzaskanie drzwi z łazienki nie informowało już o wybiciu północy – ale i bez tego czułam, że jest bardzo późno. Do skrajnej irytacji doprowadzał mnie fakt, że nie mogłam zasnąć.

„No proszę, i kto teraz potrzebuje meliski?” – pomyślałam z kwaśnym uśmiechem, zawiązując szlafrok.

Bezszelestnie zeszłam po schodach, jednocześnie planując logistykę operacji „meliska” tak dokładnie, żeby nie trzeba było nawet zapalać światła… Ale w kuchni stanęłam jak wryta.

Światło było zapalone. Cóż, logistyczny geniusz błyśnie innym razem.

Przy stole siedziała Gosia zawinięta w ten sam różowy szlafrok i z tymi samymi kokami na jasnej głowie. Huśtała nogami i pochylała się nad książką, w której rozpoznałam powieść szpiegowską z półki Maliny. Nawet nie zauważyła, że weszłam.

– Małgorzata! Czy ty wiesz, która jest godzina?! – zawołałam niemal odruchowo, starając się nie myśleć o ironii tej sytuacji i mojej własnej hipokryzji.

Dokładnie te same słowa w dokładnie takich samych okolicznościach wiele razy słyszałam od Adama.

Chociaż, jeśli się głębiej zastanowić, Adam wiele razy słyszał je od mamy. A mama, zgodnie z opowieściami cioci Zosi, nie raz dostała taką reprymendę od dziadka. Dziadek z kolei…

„Tak” – pomyślałam z pewnym wzruszeniem – “stałam się częścią wiekowej tradycji!”. Dlatego też, czując silną więź z pokoleniami Tobołków, dokończyłam sakramentalnym:

            – Pierwsza trzydzieści! Od dawna miałaś spać!

Gosia uśmiechnęła się niewinnie.

– Adama jeszcze nie ma – mruknęła.

Moje kamienne oblicze nawet nie drgnęło, utrwalone w wyrazie świętego oburzenia.

– I co z tego? Przecież mówił, że wróci po śniadaniu!

Siostra rzuciła mi spojrzenie, w którym przekaz „nic nie rozumiesz” był bardziej niż wyraźny. To ostatecznie przebrało miarę. W stanie najwyższej irytacji usiadłam naprzeciw pudroworóżowej Najwyższej Kapłanki i pod groźbą denuncjacji zażądałam wyjaśnień.

I wyjaśnienia otrzymałam, a jakże…

 

Małgorzata rzeczywiście przejmowała się studiami naszego brata, nie tyle jednak niepokoił ją ogrom pracy z nimi związany, ile sam przedmiot. Chiny jawiły jej się jako państwo zła i grozy, czarna plama na mapie świata, potwór w przebraniu. Miały, owszem, całkiem interesującą historię, którą uwiodły biednego Adasia, ale co robią teraz? Ataki hakerów, kradzież danych, inwigilacja! W wiadomościach co i rusz pojawiały się doniesienia o poczynaniach tego paskudztwa, a Adaś – biedny Adaś! – studiuje sinologię! Już to powinno budzić niepokój, było przecież jakimś połączeniem między bratem a najczystszą grozą, ale powodów jest przecież więcej!

Bo czy ja wiem, co Adam robi wieczorami? Otóż właśnie! Siedzi w swoim pokoju i mówi po chińsku!

W tym momencie wyraziłam nieśmiałe przypuszczenie, że może, może – posądzając go o minimum pracowitości – można uznać, że ćwiczy?

Ale ona, Gosia, nie jest taka naiwna. Wyraźnie słyszała, że ktoś mu odpowiada. Co więcej, kiedy zajrzała do jego pokoju, zobaczyła, że odpowiada z telefonu!

Jej mina, ton głosu i triumfalnie uniesiony palec sugerowały, że teraz już wszystko powinno być dla mnie jasne. Niestety, nic nie było. Może poza tym, że Gosia ewidentnie nie ma pojęcia o istnieniu aplikacji do nauki języków.

– Adam rozmawia z kimś po chińsku! – powtórzyła siostra bardzo dobitnie, zniecierpliwiona brakiem reakcji z mojej strony. – Po kryjomu. Wieczorem.

Nadal nie wiedziałam, do czego zmierza i było to po mnie widać.

– No Jadzia, na litość Boską! Przecież on jest tajnym agentem!

To było jak kubeł zimnej wody.

„Agentem?” – pomyślałam – „Jak James Bond?”.

Nieee, nic z tych rzeczy. W mojej głowie pod hasłem „Adaś” figurował raczej naburmuszony Adaś w pidżamie z misiem, którą kiedyś podarowałam mu z Maliną w ramach makiawelicznego aktu zemsty, bo nie mógł jej wyrzucić bez obrazy siostrzanej miłości. Ewentualnie był też Adaś przy patelni, kiedy jedną ręką miesza kurczaka gong-bao, a drugą żywo gestykuluje, bo właśnie prowadzi ożywioną dyskusję na temat wojny chocimskiej…

Nie, Adaś z pewnością nie pasował do wizerunku tajnego agenta. Coraz bardziej bawiło mnie, że Małgorzata naprawdę go o to posądzała, ale intrygujące pozostało, jak pogodziła ideę Starszego Brata jako rycerza bez skazy z pracą szpiega wrogiego państwa. Niezwłocznie zapytałam o ten paradoks.

Okazało się, że i z tym problemem dziecięcy umysł sobie poradził, bo siostra tylko uśmiechnęła się pobłażliwie. No oczywiście, że Adam nie mógłby szpiegować dla tych paskudnych Chińczyków. Przecież wniosek nasuwa się sam.

Nasz brat jest podwójnym agentem!

W tym momencie ostatecznie wybaczyłam jej wszystkie ekomeliski, kubki termiczne i grube małpki. Czy można wyobrazić sobie coś bardziej stresującego niż praca podwójnego agenta? Nic dziwnego, że Małgorzata drżała o zdrowie psychiczne Adasia. Już nie tacy jak on pękali…

– Wiesz… – zaczęłam ostrożnie, starając się nie roześmiać na cały głos. – …jest taka aplikacja…

*

Odkrycie prawdy nie było dla Gosi szczególnie przyjemne. Jeszcze przez długi czas rozpaczała nad swoją naiwnością, ale w końcu wszystko się uspokoiło. Widmo ogromnej presji psychicznej przestało krążyć nad Adamem, w związku z czym zakończyły się regularne procesje z meliską. Kiedy w ferie wszyscy wybraliśmy się do Aten, braciszek był już traktowany tak samo jak przed studiami.

Właśnie o tym szczęśliwym zakończeniu rozmyślałam, czekając aż Gosia zamówi lody, kiedy jakaś podświadoma obserwacja przywróciła mnie do rzeczywistości. Coś było wyraźnie nie tak.

Po pierwsze, zamawianie lodów trwało podejrzanie długo. Wyglądało na to, że moja nieśmiała siostra wbrew swej naturze wdała się w dyskusję z przystojnym Grekiem!

Po drugie, wyraźnie słyszałam jej trajkotanie – ale nie było to trajkotanie po angielsku. Małgorzata mówiła po grecku, a z reakcji sprzedawcy wynikało, że mówi całkiem do rzeczy.

– Gosia! – syknęłam w stanie najwyższego zdumienia, gdy tylko skończyła rozmowę. – Skąd ty znasz grecki?!

Zazdrość i wstyd paliły mnie jak chyba nigdy w życiu, kiedy młodsza siostra wyszczerzyła do mnie wszystkie zęby i słodko rzuciła:

– Wiesz, jest taka aplikacja…

Marta Staniczek