Mocno stronnicza recenzja – Dragon Age: Początek

  • 11 marca 2021
150 150 I Liceum Ogólnokształcące im. Leona Kruczkowskiego w Tychach

Mocno stronnicza recenzja – Dragon Age: Początek

 

            „Dragon Age: Początek” to, jak nazwa wskazuje, pierwsza część trylogii (a daj Boże, niedługo i tetralogii) gier Dragon Age. Stworzona została przez studio BioWare w 2009 roku i można ją dostać w wersji komputerowej za mniej niż 80 złotych.

Gra wrzuca nas do świata średniowiecznego fantasy, w którym wszystko jest jak najbardziej normalne poza faktem, że raz na jakiś czas z podziemi wychodzą potwory, które mordują połowę populacji świata, a później ktoś zagania je z powrotem do domu.

Wcielamy się w kogoś – czy to elfa, krasnoluda, czy człowieka – kto ma jednak ważniejsze rzeczy do roboty niż nadchodząca Plaga i to nimi będziemy się zajmować, dopóki oczywiście wszystko nie zacznie się gwałtownie staczać.

Grafika wygląda zaskakująco w porządku, mniej więcej tak, jak można się spodziewać po grze z tamtego okresu. Przynajmniej postacie wyglądają jak faktyczne stworzenia człekopodobne. Muzykę komponowała ta sama osoba co do takich gier jak seria „Fallout” czy „Syberia”, a sama ścieżka dźwiękowa „Początku” wygrała nawet nagrodę za najlepszą oryginalną piosenkę w grach wideo.

No i wszystko fajnie, jeśli gra ładnie wygląda i ma ładną muzyczkę w tle, ale to nie jest powód, dla którego przez ostatni rok mówię tylko i wyłącznie o tej serii, i żadnego innego tematu nie da się ze mnie wyciągnąć, bo wszystko i tak jest „jak w Dragon Age”. Tym, co tak mnie wciągnęło, tak złapało i nie chciało puścić, były postacie, fabuła, konflikty natury nie tylko wojskowej, ale i społecznej, romans! Tak jak główna historia jest, jak to się często zdarza, dość prosta i nieskomplikowana, tak gra przepełniona jest pobocznymi zadaniami, które łączą walkę, dobre postacie, emocje i humor. Po raz pierwszy spotkałam się też z sytuacją, w której romansowanie towarzysza jest czymś więcej niż daniem mu kwiatów i stwierdzeniem „Okej, od dzisiaj jesteśmy parą”. Tutaj zmiana relacji między graczem a postacią jest zauważana i komentowana przez innych, wpływa na wygląd sytuacji pozornie niemających z tym wszystkim nic wspólnego. Chociaż kwiaty i tak się dostaje. Albo daje. Zależy. Świetnym aspektem gry jest też to, że członkowie drużyny gracza prowadzą między sobą rozmowy podczas podróży, co pozwala nam w naturalny sposób poznać relacje między nimi.

Warto też wspomnieć o jednym z dodatków, czyli „Dragon Age: Przebudzenie”, jako że stanowi on bardzo dobrą kontynuację przygód głównego bohatera, a także przedstawia graczowi dwie postacie, które pojawiają się w następnej części. Do tego dodatek ten dopisuje jeszcze dwie próby zamachu na głównego bohatera, a to zawsze jest świetna zabawa.

Nie byłabym sobą, gdybym nie wspomniała o aktorach głosowych, którzy występowali w wersji polskiej. Szczerze mówiąc, to chyba jeden z głównych powodów, dla których wzięłam się za część pierwszą, a nie drugą serii. Otóż tak jak w drugiej występuje najlepsza postać na świecie, światło mojego życia i tak dalej, tak „Początek” jest jedyną odsłoną gry, która ma polski dubbing. W głównej grze mamy okazję biegać po łąkach, polach i mrocznych podziemiach razem z głosami na przykład Piotra Fronczewskiego (którego mam nadzieję nie muszę przedstawiać) czy Jacka Kopczyńskiego (w wersji polskiej głos Freda Jonesa, Jaskra z Wiedźmina czy też prawie każdego księcia z filmów Barbie) i radośnie mordować potwory. W „Przebudzeniu” z kolei w naszej drużynie znajdują się między innymi głosy Kudłatego (Jacek Bończyk), Boba Budowniczego (Artur Kaczmarski) oraz Brynjolfa ze „Skyrim” (Robert Tondera), co mnie osobiście bardzo bawi, mimo że wiem, że przecież granie różnych postaci to praca tych ludzi. Co nie zmienia faktu, że słyszenie jak Kudłaty nazywa główną bohaterkę „niezwykle uroczą”, albo Boba Budowniczego mówiącego „Chciałem cię zabić” jest równie niekomfortowe co zabawne.

„Dragon Age: Początek”, to gra, która powinna spodobać się trzem grupom ludzi: tym, którzy lubią DnD, tym, którzy lubią gry RPG o byciu najważniejszą osobą w okolicy oraz fanatykom polskich aktorów głosowych. Jako że ja zaliczam się do wszystkich trzech, to oczywiście gra spodobała się mi i jak najbardziej polecam ją wszystkim. Znaczy, naprawdę, nie da się ze mną porozmawiać tak, żebym tej gry nie poleciła. A to chyba coś znaczy.

Tekst: Natalia Grześkowiak

Rysunek: Martyna Bieńczyk